niedziela, 16 czerwca 2024

Robert Kasprzycki w Paskudofoni

Właściwie to nie pamiętam kiedy ostatni raz udało się nam z żoną wybrać razem na koncert. Dlatego, gdy tylko pojawiła się pierwsza wzmianka o koncercie Roberta Kasprzyckiego w gliwickiej Paskudofonii, od razu wpisałem termin w nasz kalendarz i wypatrywałem startu sprzedaży. Szczęśliwie bilety, mimo mocno ograniczonej puli, udało się zdobyć, pozostało więc już tylko zabezpieczyć dzieciom opiekę i… cieszyć się pierwszą od dawna randką, w dodatku niemal w rocznicę ślubu.

Na miejsce docieramy z niewielkim zapasem czasu i problemami natury braku miejsc parkingowych w centrum Gliwic. Na niewielkiej sali robi się już tłoczno, ale pierwszy rząd świeci pustką. Siadamy więc tam, mogąc nogi oprzeć o niewielką, podwyższoną scenę i czując się jak prawdziwe vipy. Chwilę później na scenie pojawia się już Robert Kasprzycki, który natychmiast łapie kontakt z publicznością w swoich zabawnych i bogatych w treść zapowiedziach kolejnych utworów. Ruszamy w dość standardową i dobrze mi znaną, skondensowaną podróż przez twórczość artysty. Dziś jednak nie zabraliśmy ze sobą jakichkolwiek oczekiwań co do utworów, jakie chcemy usłyszeć. Nie zapomnieliśmy natomiast dobrych humorów, które nie opuszczały nas ani przez chwilę. Cieszyliśmy się jak dzieci każdą kolejną doskonale zaśpiewaną piosenką przy akompaniamencie równie doskonale dopasowanego brzmienia gitary. Przy okazji wróciło do nas wiele przemiłych wspomnień, bowiem wielu sytuacjom w naszym wspólnym życiu towarzyszyła właśnie muzyka z nurtu poezji śpiewanej, a już w szczególności właśnie sam Robert Kasprzycki.

Niestety, wszystko co piękne, zwykło szybko przemijać. I mija koncert nasz, a my wyjątkowo niechętnie opuszczamy sale – jako jedni z ostatnich. To był wyjątkowo udany i potrzebny wieczór. W końcu na chwilę wyszliśmy poza ramy bycia rodzicem, zapomnieliśmy rozglądać się, czy któraś z naszych pociech czegoś nie broi i po prostu cieszyliśmy się sobą. By więc wycisnąć z tego wieczoru absolutnie wszystko, postanowiliśmy jeszcze coś zjeść na mieście. Późna pora zdeterminowała nasz wybór – Skrzydlaty Byk – który jako jeden z nielicznych był jeszcze otwarty. Kto jednak tam zajrzy, z pewnością nie pożałuje. O tak, moglibyśmy tak przynajmniej raz w miesiącu się gdzieś wyrwać?



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)