Plany były ambitniejsze, ale w końcu pojawiła się na horyzoncie opcja na rower z Januszem i nawet udało się nam zgrać miejsce i czas. No, może nie do końca, bowiem sam wystartowałem kilkanaście minut wcześniej i czekając na wieści z drugiej strony rozminęliśmy się nieco - ja podziwiałem z wiaduktu przejeżdżające pociągi, natomiast Janusz, punktualnie jak zawsze, zameldował się pod moim domem. W końcu jednak się zdzwoniliśmy i kilka minut później już koło w koło jechaliśmy obmyślając plan dalszej drogi. Plan uwzględniający nasz absolutny brak kondycji.
Postanowiliśmy, że odpowiednio malowniczym miejscem będzie bytomski kamieniołom – pozostałość po eksploracji tutejszego złoża dolomitu. Drogę zaś wybraliśmy tak, aby była jak najbardziej uboga w podjazdy z zachowaniem możliwie dużego udział dróg leśnych i ewentualnie rowerowych ścieżek. Trasa była nam doskonale znana, mogliśmy się więc oddać rozmowom na tematy wszelakie, które zwykle zaczynają się od tych związanych z pracą, a później brną już w strony wszelakie. W pewnym momencie postanawiam jednak, niesiony jakimś przeczuciem, nieco zmodyfikować trasę i przejechać wzdłuż nasypu tutejszej kolei wąskotorowej. Chwilę później zatrzymuję się wiodący dalej owym przeczuciem, które umocnił teraz odległy dźwięk, który moje wprawne ucho określiło na jakieś 450KM wysokoprężnego, turbodoładowanego silnika Maybach. Oczywiście ten sześciorzędowy potwór nie skrywał się pod maską jakiegoś luksusowego wozu, a w przedziale maszynowym lokomotywy Lxd2. Trzeba przyznać, że choć znamy się od lat, Janusz był pod wrażeniem mojego słuchu.
Krótka pauza miała przydać się nam już za chwilę, gdy wspinaliśmy się jedynym przewidzianym na dziś podjazdem. To miejsce pokazało w jak bardzo kiepskiej jestem kondycji, choć do niedawna chciałem jeszcze zaklinać tę rzeczywistość zgrywając chojraka. Owszem, siła jest, ale na cóż mi ona, gdy powietrza w płucach brak? Zdyszani dotarliśmy jednak na skraj kamieniołomu, by na chwilę podziwiać piękną panoramę i uświadomić sobie, że miejsce to trzyma w kupie już tylko lokalna roślinność, bowiem woda skrzętnie wypłukuje spod półki skalnej kolejne warstwy miękkiego dolomitu. Refleksja ta skłania nas by przewieźć nasze jestestwa kilkaset metrów dalej, na Red Rock, czyli dawną hałdę popłuczkową. Tam do głowy wpada nam myśl, że może warto po drodze umyć rowery, co owocuje zmianą trasy na bardziej ruchliwą, a przede wszystkim asfaltową. Niestety plany spełzły na niczym a ja tylko ponownie przypomniałem sobie o moim absolutnym braku kondycji, który towarzyszył mi już aż pod sam dom. Cóż… chyba najwyższa pora wziąć się za siebie? Z takim właśnie postanowieniem wracam, choć rzeczywistość zapewne szybko zweryfikuje ów zamiar tak zwanym brakiem czasu. U progu wakacji jednak nie warto się poddawać, prawda?
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)