Omal zapomniałem, że na dziś w kalendarzu zapisane miałem wydarzenie na wskroś niezwykłe. Bo i miejsce i teatr i do tego przedmiot refleksji zachęcał, by mimo pierwszego, niespodziewanego ataku zimy, wsiąść w samochód i udać się na skrajnie przeciwległy koniec Gliwic – Ostropy. Tam bowiem w zabytkowym wnętrzu drewnianego kościółka pw. św. Jerzego aktorzy Teatru A zaplanowali premierę swojej refleksji nad Pieśnią Stworzenia autorstwa świętego Franciszka z Asyżu.
Nie znać św. Franciszka z Asyżu to nieomal grzech, a jego popularność i sławę przyćmiewa chyba tylko skomercjonalizowany i wypaczony święty Mikołaj. Wielu zaś wielkich świętych zrodziło się zaś w zakonie, który założył, jak choćby równie popularny, przyzywany nawet przez zatwardziałych bezbożników, gdy coś zgubią, św. Antoni. To właśnie ów Biedaczyna z Asyżu, jak zwykło się również o nim mówić, jest autorem Hymnu pochwalnego na cześć wszelkiego stworzenia, który tworzył u schyłku swojego życia i jakby zapisując w nim doświadczenia własnego życia. Nic więc dziwnego, że z ogromnego bogactwa życiorysu świętego, o którym zresztą Teatr A stworzył już spektakl Franciszek, artyści wyodrębnili właśnie to jedno dzieło. Choć to zaledwie dziesięć, nazwijmy to, zwrotek po zaledwie cztery wersy, Pieśń stworzenia jest niezwykle bogatym w treść kantykiem, który przy okazji stanowi najstarszy, XII-wieczny zabytek poezji w języku włoskim. Wydźwięk owego tekstu był natomiast tak mocny, że przypisuje mu się duchowy zwrot i zapoczątkowanie włoskiego renesansu, a także stanowi radykalną odpowiedź na szerzone w owym czasie przez Katarów herezje.
Wróćmy jednak z ośmiuset-letniej podróży w czasie do nader zimnego dziś wnętrza kościółka, gdzie słowa lirycznego kantyku zostały przetłumaczone na teatralny język obrazu, dialogu i muzyki. Warto jeszcze na wstępie dodać, że spektakl został, jeśli można użyć takiego sformułowania, zaprojektowany na miarę jednej walizki. To znaczy, że wkrótce aktorzy zamierzają jeździć z nim po świecie i już mają w kalendarzu kilka zarezerwowanych terminów. Stąd też dość oszczędna scenografia oraz rekwizyty, której jednak moim zdaniem doskonale oddają ducha ubóstwa i prostoty, który tak bardzo kojarzy się z postacią świętego Franciszka właśnie.
Na scenie poznać się nam dają zaledwie cztery aktorki, którym towarzyszy tajemniczy dwugłos lektorów cytujących kolejne wersy – w oryginale, oraz ojczystym nam języku. I te właśnie frazy wybrzmiewają właśnie na scenie pokazując zachwyt, jaki może towarzyszyć codziennym czynnościom, gdy tylko popatrzy się na nie jako na dzieło Stwórcy. Wtedy zwykła woda, ogień, czy wiatr przestają być po prostu jakimiś żywiołami, nad którymi człowiek w większym, czy raczej mniejszym stopniu zapanował, ale czymś niewyobrażalnie pięknym, potężnym i przede wszystkim właśnie darowanym nam przez Boga. I ta cecha – stworzenie – daje nam mandat do tego, by móc nazywać się z szacunkiem i na równi ze wszelkim stworzeniem siostrą i bratem. Towarzyszymy więc naszym przewodniczkom zarówno w radości ze wschodzącego słońca, czy blasku księżyca w misce wody, radosnym tańcu z praniem wieszanym na wietrze, a nawet współodczuwając ciepło i bezpieczeństwo, jakie daje płomień maleńkiej świecy. Swoją drogą fascynujące jest to, jak bardzo spójna jest ta opowieść w swej treści z tym, co znajdziemy w Księdze Rodzaju – jakby św. Franciszek chciał nam przypomnieć właśnie tą kolejność ze stworzenia świata. I tak też dochodzimy w tej historii do śmierci, które dotyka i dotknie każdego z nas. Śmierć nie omija też w naturalny sposób bohaterek naszego spektaklu. Przychodzi jednak nie jako coś zaskakującego i niespodziewanego – wręcz przeciwnie, tak jak było z Transitusem, czyli przejściem świętego Franciszka. Siostra śmierć przychodzi jak stara przyjaciółka, wyczekiwana i nieco wytęskniona. Z sercem w gardle możemy oglądać ceremoniał ostatniej posługi zmarłemu, który wieńczy tę niezwykłą opowieść o zachwycaniu się życiem – aż po śmierć.
Szczere wyrazy podziwu należą się artystom Teatru A, że w tak prosty sposób udało im się ukazać piękno owej niezwykłej Pieśni. To jednak nie znaczy, że brak tutaj jakiejkolwiek finezji – wręcz przeciwnie. Jest tutaj nieco wyrafinowanie ukrytych smaczków, jak choćby księżyc w misce nawiązujący do naszej rodzimej literatury. Przede wszystkim jest to także spektakl stworzony całkowicie ponad barierą językową i nawet bez znajomości stanowiącego źródło inspiracji tekstu, każdy powinien zrozumieć co aktorzy chcieli przekazać. Na koniec jeszcze ogromne słowa uznania za zagranie tego nieomal godzinnego przedstawienia w skrajnie zimnym wnętrzu kościoła św. Jerzego. Mimo tak niesprzyjającej temperatury, której po ubiegłorocznej, dość łaskawej jesieni, zupełnie się nie spodziewano, nikt nie poszedł na kompromis by nie utracić na przekazie. Nawet teraz, gdy jestem już w ciepłym pokoju z kubkiem gorącej herbaty na wyciągnięcie ręki, po plecach przechodzą mi ciarki na samą myśl.
Także dziękuję, że znów miałem przyjemność zobaczyć premierę w wykonaniu Teatru A i nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić do obserwowania ich teatralnych planów oraz popadania w zachwyt i refleksję, gdy już spotka Was ta przyjemność zasiadania wśród publiczności.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)