sobota, 18 grudnia 2010

Będziesz Marznąć Kolarzu

Kolejna Bytomska Masa Krytyczna, której skrót BMK można zrozumieć na swój specyficzny i analogiczny do pogody sposób. Słupki rtęci chciałoby się powiedzieć przymarzały do skali gdzieś na poziomie dziesiątej kreski poniżej zera, a prognozy zapowiadały, że będzie jeszcze zimniej, więc przedsięwziąłem tym razem radykalniejsze środki zimno zapobiegawcze. Plan był prosty - wyjechać z domu i już w miarę się nie zatrzymywać, żeby tylko nie zacząć zamarzać, co oczywiście jak zwykle się nie udało. Podjechałem do Kubusha po wyświetlacz jednocześnie oddając mu jego płytowe skarby i niemal od razu ruszyłem na spotkanie z Naxem. Niestety tym razem przyszło mi jednak jechać samemu bynajmniej do Bytomia, co wcale nie było radosną wieścią. Ale rowerzyści muszą być dzielni, co nie? Byłem dzielny, zaciągnąłem kominiarkę na twarz i starałem się całą drogę raźno jechać naprzód wzbudzając przy tym spore zamieszanie i co chwila słysząc za plecami teksty w stylu "patrz, rowerzysta". Niestety polska mentalność wciąż jest na tym poziomie, że mniej zdziwi nas pijany polityk, kolejne afery itd itp. To dziwne, że nawet w sąsiednich państwach, o Skandynawii nawet nie wspominając, jest zupełnie odwrotnie. Rowerzysta jest czymś normalnym, a afery nie. 
Na miejsce dotarłem miej więcej zgodnie z planem, czyli na dziesięć minut przed rozpoczęciem. Przywitałem się z zacnym rowerowym gronem i przystąpiłem do montażu wyświetlacza widmowego na kole. W tym czasie dojechał też Nax i niestety na tym kończyła się lista znajomych, z którymi planowałem wracać. Pod sceną chodził znany już bytomski Świetlik, oraz organizator - Mikołaj, który rozdawał cukierki i witał wszystkich. Przybyła też śląska telewizja TVS, fotoreporterzy i sam prezydent Bytomia, co znów podniosło prestiż Bytomskiego happeningu. Trasa obejmowała główne ulice, ze względu na warunki drogowe i przyznam, że bardzo mi się podobała. Niestety zabrakło policji, która przy połączonych siłach pogody i bezmyślności miała pełne ręce roboty.
Na koniec zafundowano nam ciepłą herbatkę, pizzę, kilka osób otrzymało masowe kalendarze. Gdy towarzystwo powoli się rozjeżdżało w swoje strony, zebraliśmy się i my w koszmarną drogę powrotną. Przymarzająca broda i lód na twarzach był najmniejszym zmartwieniem. Mój rower zaczął wydobywać z siebie niepokojące dźwięki, jedna lampka z akumulatorami odmówiła współpracy, a droga wydawała się tym razem niemiłosiernie długa i niemal ciągle pod górkę. Ale daliśmy radę zajechać do Kubusha, gdzie odbył się nasz ekskluzywny after, ale to już zupełnie inna historia...

Kilka zdjęć w bytomskiej galerii tutaj

3 komentarze :

  1. Gdyby nie to że nie cierpię drogi do a tym bardziej z Bytomia to bym pojechał :D Dodaj do tego zimę to już w ogóle mi się czerwona lampka STOP włącza jak mam jechać do Bytomia :D Ale widzę że Afterek chyba wynagrodził trudy podróży ??

    OdpowiedzUsuń
  2. after był spontaniczny i ... że tak powiem dosyć intensywny :-) miło było
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. hmm "intensywny" brzmi tajemniczo i ciekawie :D

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)