Choć zima "zaskoczyła" nas już kilka dni temu, to dopiero dziś nadarzyła się okazja, by wybrać się na rower. I możecie wierzyć, lub nie, lecz jest logika w tym szaleństwie. Pierwsze to to, że wcale nie trzeba ubrać się w cebulkę nadymkę, by wyglądać okrąglutko jak popularne właśnie teraz bałwany. Ja pod kurtką miałem tylko krótki rękaw. Do tego nieprzewiewne spodnie, ciepły szalik i już można śmigać.
A co daje taka jazda? Samą radość, głównie dlatego, że można bez obaw jeździć jak w trudnym i błotnistym terenie latem, z tym że zamiast błota mamy śnieg i nic właściwie się nie brudzi. Dodatkową atrakcją jest to, że jest niesamowicie ślisko i czasem trzeba nieźle się namęczyć żeby w ogóle ruszyć z miejsca.
Zapewniam, że ja dziś przez tych ledwie kilkanaście kilometrów miałem niesamowity ubaw i nie raz byłem blisko upadku, który w takich warunkach jest dość łagodny w porównaniu do spektakularnej gleby w błoto. Jedną nawet zaliczyłem, w dodatku na asfalcie, który jednak pokrywała zacna ilość idealnie wyślizganego lodu. Oczywiście z uśmiechem na ustach i bez mrugnięcia okiem od razu wygrzebałem się z zaspy, w której wylądowałem i pojechałem dalej. A od strony sukcesów za to udało mi się wjechać na kładkę, co w normalnych warunkach nie jest sprawą taką prostą, bo wymaga utrzymania równowagi, a tu jeszcze ślisko i śnieg.
Jestem z siebie dumny, że wybrałem się dziś na rower z czysto rekreacyjnych powodów i wcale nie czuję się jakimś idiotą, który nie miał co dziś robić. Wręcz przeciwnie, czuję się częścią elity rowerzystów, którym śnieg nie straszny, a czasem wręcz przyjazny. Bo ważniejsza od pogody jest radość, jaką czerpiemy z jazdy na rowerze.
Uala :D
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci, że masz czas, siłę, i zdrowie na rower o tej porze roku! :D
to raczej kwestia chęci :) Chcieć to móc, tylko inaczej. Nie mniej dziękuję za komentarz :)
OdpowiedzUsuń