piątek, 3 grudnia 2010

Best GMK ever

To była moja najlepsza Masa. Dlaczego? Zacznijmy więc opowiadanie i to wcale nie w stylu "dawno, dawno temu...", bo nie tak dawno i nie byle gdzie spadł śnieg, który tradycyjnie wszystkich zaskoczył. No może prawie wszystkich, wszak spece od pogody trąbili jak hejnalista z Wierzy Mariackiej, że będzie śnieg, zimno i w ogóle pogoda jakiej należałoby się w grudniu spodziewać.
Mając w pamięci ostatnią GMK, na której było około 18 stopni na plusie ubierałem narciarskie wdzianko wybierając się drugi raz w tym tygodniu na bika w śniegu. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak miny przechodniów mówiły mi coś nieco innego. Janek już czekał, więc starałem się sprężyć, zwłaszcza, że chwilę później mieliśmy się zameldować u Kubusha. A gdzie człowiek się śpieszy, tam lód się cieszy i szyderczo uśmiecha swoimi lodowatymi ząbkami, które bynajmniej nie gryzą, a połykają w całości. Pierwszy zakręt i pierwsza gleba szybko utwierdziły mnie w przekonaniu, że rower utracił jedną z elementarnych funkcji skręcania w wybranym przeze mnie kierunku w sposób co najmniej przewidywalny. Wstałem rechocząc pod nosem z własnego upadku i poprawiwszy przyłbicę pojechałem dalej. Na głównych drogach niestety już nie było takich atrakcji, więc spokojnie dotarliśmy do centrum, bym tam ponownie mógł uwielbić bliższym kontaktem ukochany asfalt skuty lodem i to niemal dosłownie u drzwi Kubusha. Teraz już w trójkę udaliśmy się na pl. Wolności, by tam dołączył do nas świetliście nam jasny Nax i jego niezawodne świecidełka. Tak skompletowani pod przewodnictwem najświetniejszego obraliśmy najprostszą drogę w stronę pl. Krakowskiego w sąsiednim grodzie nad Kłodnicą. 

Świąteczny wystrój roweru - Run Rudolf, run!
Na miejsce ustawki dotarliśmy "w sam raz", by przywitać się z pokaźnym już gronem zapalonych rowerzystów, których wciąż jeszcze przybywało. Pozytywna, przedświąteczna atmosfera stworzona przez czerwone czapeczki mikołajów i ciepłe pogaduchy zagrzewała nas do nadchodzącego starcia ze śniegiem, ulicami i kierowcami bardziej zaawansowanych technologicznie od rowerów blaszaków. Zebrało się nas podobno ni mniej, ni więcej, trzydzieści osób na sześćdziesięciu kółkach z dwiema kolumnami napędzanymi muzyką na licencji Creative Commons. I pojechali, mniej lub bardziej z poślizgiem, a wśród nich i ja. Oszołomieni kierowcy i przechodnie reagowali spontanicznym machaniem i używaniem klaksonów by wyrazić swój podziw dla naszej heroicznej postawy prorowerowej z tak świątecznym oddźwiękiem. A my z uśmiechami na twarzach odwdzięczaliśmy się również machaniem, oraz dźwiękami naszych dzwonków. Tym razem jednak trasa nieco się zmieniła i celem nie był powrót do punktu wyjścia, ale nawiedzenie szkoły nr. 16, która ugościła nas użyczając świetlicy i kuchni. Bigos, ciepła herbata, pączki, drożdżówki, paluszki a nawet dietetyczna marchewka przerosły najśmielsze oczekiwania. Przyszło nam podsumować kolejny okrągły rok na kołach naszych rowerów w Gliwicach i snuć już plany na przyszły rok. Świnka - skarbonka też nie czuła się poszkodowana, co rokuje pozytywnie na kolejne tego typu spotkania.

Rowerowi zapaleńcy w komplecie :)
Gdy już wszyscy się wygrzaliśmy postanowiliśmy przenieść naszą rodzinną atmosferę na Rynek, którego nieoficjalne otwarcie miało się dziś odbyć, o czym doniósł nam okoliczny wywiad. Zrobiliśmy więc popłoch na mieście jadąc tym razem piętnastoosobowym peletonem przez miasto z zabójczą jak na te warunki prędkością. Osaczyliśmy rynek sprawiając nie lada atrakcję i zamieszanie. Obdarowano nas różnymi gadgetami promującymi postać p. Frankiewicza, z których najbardziej spodobała mi się piłeczka, która odstresowuje, gdy się ją gniecie. Oczywiście zawsze można ją oddać kotu czy pieskowi, a ten z pewnością również się ucieszy, a ostatecznie zwrócić nadawcy, do czego jednak nie zachęcam, wszak są inne metody zdobywania przychylności władz. 
Ekipa z Zabrza postanowiła z racji śpieszności Kubusha do domu powziąć odwrót na z góry upatrzone pozycje, tak więc ruszyliśmy w drogę powrotną wspominając już minioną Masę i ciesząc się niemal jak małe dzieci, że tak fantastycznie było i jeszcze nadal jest jechać w śniegu rowerem. W centrum rozdzieliliśmy się i każdy udał się w swoją stronę, podobnie i ja z Jankiem. Prócz lekkiego już zmęczenia nic nas nie zniechęcało, wszak okoliczności przyrody, czyli piękna polska zima były znakomitą scenografią do powrotu do ciepłych domów.
Tak minął ten wspaniały piątek ze wspaniałymi ludźmi i wspaniałym sportem/hobby/środkiem transportu jakim jest rower, który jak widać jednoczy ludzi. Dziękuję wszystkim, którzy byli i którzy nam kibicowali. Dziękuje też czytelnikom, za cierpliwość, której mam nadzieję nie nadużyłem każąc czekać na wpis całą dobę. Do zobaczenia znów, na trasie, na biku :) 

7 komentarzy :

  1. Ej, będzie jakaś relacja? Przestań się bawić we mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybaczcie, trochę to trwało... Mam nadzieję, że treść wam wynagrodzi czekanie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za wspólna Masę!
    Było super, najlepsza masa na jakiej byłem!
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Również dziękuję za wspólny przejazd.

    I w końcu wiem kogo była ta maskotka! Rewelacyjna :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki, Rudolf to taki spontan z ostatniej chwili i myślę, że do końca roku, a może dłużej, zostanie na kierownicy :)

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)