niedziela, 27 lutego 2011

Selftest

Słońce świeci, a słupek rtęci pierwszy raz od dłuższego czasu powędrował powyżej zera. Szukać dalej wymówek, czy w końcu dotlenić mózg i wyjść gdzieś pokręcić się na rowerze? Wybrałem rower, jednak wstępny reserch uświadomił mnie, że dziś będzie to raczej samotna jazda. Po dłuższym więc namyśle postanowiłem, że celem będą przynajmniej Czechowice. Suchy asfalt, przyjemne kręcenie i tylko odcinek leśny lekko zaskoczył jeszcze śniegiem, na szczęście w znikomej ilości. W Szałszy odnotowałem pierwszy postój, do którego zmusiło mnie kochane słoneczko. Kominiarka okazała się zbędnym szczęściem, a lekka kurtka i tak była zbyt ciepła, więc pozwoliłem, by lekki i ciepły wiatr przytulił mnie nieco mocniej, co przyznam było dość przyjemnym i optymalnym rozwiązaniem. Tak więc nieco lżej okryty pokręciłem dalej w kierunku Ziemięcic mijając po drodze kilku bikerów zmierzających w przeciwną stronę. Przez Ziemięcice przeprowadziła mnie gromadka wściekle szczekających, małych kundelków, co dodało mi sił i chęci, by kręcić szybciej. Na szczęście dalej obyło się już bez takiej eskorty, jednak już każde szczekanie wywoływało moją wzmożoną czujność. 
Czechowice, resztki śniegu zdradzają, gdzie północ, a gdzie południe.
W Czechowicach z racji, że dobrze się pedałowało, utwierdziłem się w przekonaniu, że warto się jeszcze nieco wysilić i dojechać na Rzeczyce. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie barierka i znak informujący, że most na ul. Jagodowej jest nieprzejezdny z powodu remontu. Upewniłem się, czy aby na pewno nie ma szans na przejazd i skierowałem się zgodnie z wytyczoną trasą objazdu. Oczywiście po kilkuset metrach odkryłem którędy wiedzie ów objazd i ile nadkłada drogi, więc zmieniłem priorytety i skierowałem się nieznaną mi drogą w stronę Łabęd. Tradycyjnie dojechałem do śluzy, choć trwało to kilka kilometrów więcej niż zwykle, bo jak się okazało objechałem całą okolicę ogromnym okręgiem. Ale dotarłem i na minutę odsapłem nad skutą lodem śluzą i kanałem.

Znajdź szczegół. Swoją drogą, bardzo tam ładnie.
Teraz już wzdłuż portu pomknąłem w centrum Gliwic, które minęło raczej bez atrakcji. Już niemal tradycyjnie pl. Krakowski zmieścił się w mojej trasie, później przejazd w okolicy zaprzyjaźnionych Franciszkanów i po zanalizowaniu przebytych kilometrów postanowiłem już pojechać niemal najprostszą drogą w stronę domu. W Zabrzu już tylko Wolności, przejazd parkiem i bocznymi uliczkami na os. Kopernika, z którego już rzut kołem do domu. Tak więc minęło rowerowe dziś, a ja przekonałem się na ile mniej więcej kilometrów mnie stać w samotnej wojaży i w zbliżonych warunkach atmosferycznych, żeby zbytnio się nie przemęczać, ale jednak coś pojeździć.

3 komentarze :

  1. No więc widzę że trasa bardzo podobna do mojej ostatniej kiedy to wymroziłem się strasznie :D Kurde ty dobijasz do 300 a ja ledwo do 200 km gdzie tu sprawiedliwość??:P

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tymi km to mowa o tym tyg? ;)
    Jednak dziś przekonałem się, że moje przeszło 1000km zrobione od 01.01.2011 nic nie dało :( Kondycji wciąż brak...
    ___
    Pozdrowienia, od znajomego rowerzysty.

    OdpowiedzUsuń
  3. Km gdy tylko pogoda pozwoli, niekoniecznie w tym tyg, choć pogoda ponoć ma sprzyjać :)
    Dziękuję i wzajem pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)