sobota, 6 sierpnia 2011

Który to już raz?

Tym razem w pracy, z racji na potrzebę wyglądania "elegancko" musiałem być z pomocą komunikacji miejskiej, a to już z góry przekreślało wypad na kolejną GMK z całą ekipą. Czym prędzej jednak pojechałem do domu, żeby coś przegryźć i ubrać się bardziej rowerowo. Już miałem wsiadać na rower, gdy zadzwonił Piernik i oświadczył, że ekipa na mnie zaczeka gdzieś w centrum, umówiliśmy się więc na skrzyżowaniu Korfantego i Wolności, gdzie natychmiast pognałem najkrótszą trasą, jaka przyszła mi do głowy. Po krótkim przywitaniu i okiełznaniu nieładu na mojej głowie, który nie chciał schować się pod kaskiem, ruszyliśmy spokojnie pięknym peletonem w stronę pl. Krakowskiego w Gliwicach, gdzie zaprowadziłem nas nieco inną i spokojniejszą trasą.

Przywitania i pogawędki z przedstawicielem monocyklistów.
Korzystając z faktu, że do startu Masy zostało nam jeszcze sporo czasu, postanowiłem przesmarować trzeci raz w ostatnim czasie łańcuch, tym razem dzięki uprzejmości Piernika, który użyczył smaru do łańcucha. Później jeszcze oddałem na chwilę Morfinę w fachowe ręce Janka, który ustawił przedni hamulec i ofiarnie nawet sam go przetestował - obyło się bez ofiar w sprzęcie u ludziach.
Faktycznie, zielony pachnie... ziołami!
Służba porządkowa, by jeździło się bezpieczniej.
Gdy już tradycyjnie zostałem obdarowany przez Ojca Dyrektora walkie-talkie, ruszyliśmy. Szybko okazało się, że na przedzie nie pojechał nikt z pomagających w tym zamieszaniu i czołówka ruszyła niczym ucieczka na Tour de Pologne robiąc w peletonie kolosalne dziury. Pognałem więc za ucieczką i już po chwili wszystko wróciło do normy, czyli jechaliśmy jednym, zwartym peletonem, jak Ojciec Dyrektor przykazał. Dalej już było tylko lepiej i spokojniej, pomijając znów nieznajomość trasy przez zabezpieczającą nas Policję, ale to taki drobiazg. Mogłem za to spokojnie rozmawiać sobie z cyklistami i nawiązać nowe znajomości a dodatkowo dowiedzieć się nowych rzeczy. Tu serdeczne pozdrowienia dla rowerowego PTTK Gliwice.
A tak to wygląda "od środka"...
...a tak "z zewnątrz".
Kiedy zakończyła się Masa, oczywiście padło hasło "after!". Nie trzeba było tym razem długo czekać, bo szybko zebrała się grupa pod wezwaniem adoracji sieci sklepów z zachodu. Podjechaliśmy więc i zaparkowaliśmy nasze limuzyny między pięknym, czerwonym Ferrari, a czarnym Porsche i Ci, co mieli potrzebę, zrobili najazd na sklepowe półki z żywnością i napojami.
Zaopatrzeni udaliśmy się w tradycyjną lokalizację, gdzie zebrało się nas tym razem całkiem sporo. Po lekkiej motywacji, nie brakowało rąk do noszenia drzewa na opał i szybko zapłonęło tradycyjne ognisko. W tym miejscu prócz pozdrowień muszę teraz zamieścić jeszcze podziękowania dla Darii i Justyny za podarowaną przez sakwę Piernika butelkę mojego ulubionego napoju w moim ulubionym smaku! "Bądź sobą" pod kapslem, który dołączył do zacnej kolekcji, a sam napój poprawił do reszty humor.
"Tymbark - kochaj życie".
Jakoś wyjątkowo ruszyliśmy ostatni w drogę powrotną przez Sośnicę. Chciało się nam kręcić, więc dokręciliśmy za namową Skuda do Szałszy przez fantastyczną rowerową autostradę będącą przedłużeniem ul. Leśnej i wiodącą przez las, gdzie nie było ani odrobiny błota. Teraz przyszło się nieco rozdzielić ekipie w składzie: Gusiek, Skud (włodarze gliwiccy), Janek, Piernik i ja (panowie Mikulczyc) oraz Goofy i Daniel (baronowie z Rokity)(źródło).
Włodarze Gliwic pojechali w lewo, a my w prawo i ten podział bynajmniej nie sugerował podziałów politycznych, a jedynie kierunki na mapie. Okrężną trasą przez Ziemięcice i mroczne pola do Grzybowic, a następnie na tereny naszych baronów, gdzie się pożegnaliśmy i rozjechaliśmy znów każdy w swoją stronę.
A to nocne kręcenie trzeba zdecydowanie powtórzyć!

Zdjęcia dzięki uprzejmości Goofiego - dzięki!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)