czwartek, 4 sierpnia 2011

Znów się kręci

Od jakiegoś czasu w kółko pada deszcz, więc nie nastrajało do jazdy, ani w ogóle do niczego. Także Morfina stała w pokoju do góry kołami i szczerzyła do mnie puste zaciski hamulców. W końcu postanowiłem, że ruszę na podbój sklepów rowerowych i gdzieś w końcu upoluję to tak potrzebne i niesamowicie drogie ustrojstwo. Niestety, stać mnie było jedynie na jedną parę metalizowanych, ale z pozostałych postanowiłem skompletować drugi zestaw. Gdy to wszystko dziś w końcu znalazło się na swoim miejscu, oczywiste było, że nie będę czekać, żeby w końcu wypróbować, a że pogoda ku temu zrobiła się niemal idealna... Telefon do Janka i jazda! Nie mieliśmy jak zwykle planu, więc pojechaliśmy bez takowego w kierunku... gdzieś tam. Przez Maciejów i Sośnicę trafiliśmy w końcu na gliwicki rynek prowadząc, niemal całą drogę, debatę na tematy wszelakie. Rynek, jak zwykle, przywitał nas zakazem ruchu wszelkich pojazdów i posępnym, odrestaurowanym Neptunem - fontanną.
Najbardziej z odrestaurowanej fontanny cieszą się gołębie.
Jakoś nie ucieszyliśmy się zbytnio starą częścią miasta, w dodatku nieco rozkopaną tu i ówdzie w ramach wielkiego planu miasta na przywrócenie do świetności wokółrynkowych uliczek Pod zamkiem piastowskim, który po dziś nie wiemy co z Piastami miał wspólnego, uradziliśmy, że trzeba to życie nieco osłodzić, a do tego celu najlepiej nadaje się żółty, czy pomarańczowy (jak kto woli) napój. Ponieważ do sieci marketów było za daleko, znów towarzyszyła nam postać Piastów, tym razem na placu ich imienia. Biedniejsi o kilka złotych, a bogatsi o dwie szklane butelki skąpej pojemności 0.25L skierowaliśmy się z dala już od Piastów, pod Radiostację, gdzie postanowiliśmy sobie nieco odpocząć.
Połączenie kilku najfajniejszych rzeczy: Radiostacja, Rower i Frugo.
Mimo słonecznego popołudnia, ten dzień jakiś niezbyt inspirujący. Pewnie przez ciężki dzień, a właściwie tydzień, nie chciało się już nic więcej. Kilka zdjęć od niechcenia i w zasadzie bezmyślnie gapiliśmy się w grupkę dzieciaków, które pomykały na proporcjonalnie mniejszych rowerkach, dumając, że sami nie umielibyśmy już chyba jechać tak z pomocą małych, bocznych kółeczek.
I taka klasyka, pod słońce.
By dopełnić dnia trzeba było już tylko wrócić do domu, a że słońce z wolna chyliło się ku zachodowi, przyszło nam to dość sprawnie. Najkrótszą i sprawdzoną trasą snuliśmy się wśród pisków mojego grymaszącego łańcucha, który po parunastu kilometrach przypomniał sobie, że w ogóle istnieje. A może to stare błoto, którego nie sposób było się pozbyć powodowało, że łańcuch nie piszczał na początku? Nie mniej po powrocie potraktowałem go smarem, a przy okazji też pedały SPD, bo jakoś fatalnie się wypinają i niemal zaliczyłbym dziś kilka spektakularnych gleb. Tyle prac konserwacyjnych i rowerowania na dziś. A jutro GMK.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)