sobota, 30 lipca 2011

Owocowo, choć bezowocnie

Kolejny dzień spod znaku niepewnej pogody, ale i akcji poszukiwawczej klocuszków dla Morfinki. Rano wybrałem się na swoje nieszczęście z mamą na zakupy do centrum, co ostatecznie okazało się nie takie straszne. Zwiedziliśmy wszystkie dwa sklepy rowerowe w centrum, oraz ja sklep sportowy w Platanie. Niestety nigdzie nie było dokładnie tych klocków, które chciałem. Ostatkiem nadziei miał być jeszcze jeden wielki sklep w Gliwicach, go którego udałem się już z Jankiem w wersji rowerowej.
Pogoda tak bardzo nie sprzyjała, że wlekliśmy się niemal godzinę, by dowiedzieć się, że i tak klocków nie ma. Ale skoro byliśmy już tak daleko, to podjechaliśmy jeszcze dalej, do całodobowego marketu z nadzieją na upolowanie Frugo, którym raczyliśmy się już wczoraj. Oczywiście przeszliśmy przez wszystkie możliwe napoje nie znalazłszy rzeczonego napoju, aż tu nagle, zupełnie nie po drodze, niedbale rzucone, jest! Wypatrzyłem i szybko zrobiliśmy analizę dostępnych kolorów: czarne, zielone i różowe. Niestety, brak pomarańczowego i białego, ale trudno. W koszyku wylądowało dziesięć butelek w różnych kolorach, a do tego Janek jeszcze zaopatrzył się w kiełbę na wieczorną imprezę inaugurującą.
Powrót odbył się oczywiście drogą okrężną, bo mieliśmy po drodze zgarnąć Skuda, co też niniejszym uczyniliśmy. Gdy już byliśmy w trzyosobowym komplecie, skierowaliśmy się w stronę Mikulczyc trasą, którą wiódł nas Skud. Świetne, boczne dróżki, piękne osiedla i znów leśno-polne ścieżynki, po których byśmy się nie spodziewali, że mogą nas zaprowadzić do celu, a jednak. Meldujemy się w komplecie pod rezydencją Piernika i rozjeżdżamy się żeby przepakować zapasy i nieco się przebrać, a Piernik i Skud idą jeszcze uzupełnić zapasy do pobliskiego marketu. Gdy już wszyscy byliśmy gotowi, udaliśmy się pieszo w tajemną lokację.
Miejscówka iście zacna, choć okolica nie ma zbyt dobrej sławy. Ogniskiem zainaugurowaliśmy nasz byt w nowym miejscu, a gdy już ogień wesoło pomykał po gałązkach, zabraliśmy się za nasze plecakowe zapasy. Nie zabrakło oczywiście kiełbasek, sporządzanych na różne sposoby. Sam kolejny raz użyłem patentu z piekarnikiem z puszki, bo cegły, które okalały palenisko, nie nadawały się na "patelnię". Tak w radosnej atmosferze dobiegł końca kolejny dzień, w którym udało się urwać chwilę bez deszczu, by spędzić ją ze znajomymi.

2 komentarze :

Śmiało, zostaw komentarz :)