sobota, 9 lipca 2011

Zakręcony dzień

Poranek rozpoczęty jak najbardziej prawidłowo, bo od zagonienia roweru do roboty. Niestety z każdą chwilą Morfina, a właściwie jej support rzęził coraz mocniej i bardziej, więc niemal nie było mowy żebym pojechał nią dziś na Zabrzańską Masę Krytyczną, co nie napawało mnie optymizmem. I jeszcze kilka spraw w pracy, oraz konieczność rezygnacji z jutrzejszego wypadu w góry, sprawiły, że nie miałem za dobrego humoru. I na dobitkę prosto z pracy musiałem jeszcze podjechać na szybko "zaczarować" jeden oporny komputer. Nie cierpię się spieszyć i robić wszystko na ostatnią chwilę.

Pierwszą potrzebą okazało się dopompowanie kół.
Natychmiast po powrocie do domu zabrałem się za konsumpcję obiadu który dzięki wspaniałomyślności babci już na mnie czekał. Przebrałem się z oficjalnego ubioru biurowego w coś bardziej rowerowego i przesiadłem się z Morfiny na Scotta, który na szczęście zawsze jest dla mnie jakąś rezerwą. Pognałem z nadzieją dogonienia ekipy i nie zawiodłem się, bo spotkałem ich pod jednym z punktów dystrybucyjnych kiełbasy alias "zajebista". Tak więc już większą grupą zajechaliśmy na pl. Wolności gdzie z wolna gromadziły się kolejne osoby.

Ustalenia kto, co, gdzie i jak by http://bttf.pl/
Ruszyliśmy, a ja gdzieś tam pod koniec.
Kilka słów i ruszyliśmy nieco zmienioną trasą, która osobiście niezbyt mi się spodobała, choć może właściwie tylko jeden odcinek - ul. Bytomską - nie przypadł mi do gustu. Jechałem z tyłu miałem sympatyczne towarzystwo, a nadto cały peleton na oku, więc mogłem na bieżąco przez radio korygować tępo czołówki. Kolejny raz też okazało się, że nasz świat, a szczególnie Zabrze to bardzo małe jest i niemal zawsze można spotkać kogoś nieznajomego i po kilku minutach okaże się, że jest rodziną kogoś kogo znasz.

Taka sobie wizja "artystyczna".
"w akcji".
Po oficjalnej części, czyli wspólnym rowerowaniu przyszedł czas na wspólne i mniej oficjalne ogniskowanie. Oj sporo zebrało się osób, więc nie było problemu w szybkim zorganizowaniu miejsca. Sam już niemal tradycyjnie zabrałem się za rozpalenie ognia, tym razem bez nadprzyrodzonych zdolności, ale za to samymi zapałkami bez papieru "na zachętę" dla ognia. Głodny szybko też przygotowałem sobie "patelnię" by móc teraz w miłych pogawędkach zupełnie zapomnieć o moim całym złym humorze, który zbierał się cały dzień.

"Słodka fotka" by http://bttf.pl/
No i nie tylko ja jeżdżę w glanach! Choć ja wolę zimą ;).
Siedzieliśmy dość długo by odejść jako ostatni. Odejść, tak właśnie, by oprowadzić panią A. na przystanek. Oczywiście autobus jej uciekł, więc zaoferowałem, że ją odprowadzę, a moją chęć podzieliła cała grupa. Żeby nie było smutno, dałem Ani rower, a sam, dla sprawdzenia się, zacząłem sobie truchtać w stronę celu. Tak większość drogi udało mi się pokonać biegiem, aż nabrałem ochoty, by częściej biegać. Póki co i tak pewnie będzie wygrywać lenistwo, ale kto wie. Gdy już odprowadziliśmy naszą towarzyszkę, pojechaliśmy znów na rowerach w stronę swoich domostw stopniowo zmniejszając nasz peleton do kilku osób. Na końcu tradycyjnie wróciliśmy z Jankiem dwuosobową reprezentacją do swoich nieodległych od siebie domostw kończąc kolejny rowerowy dzień. A jutro zapowiada się wizyta w serwisie z Morfiną...

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)