sobota, 20 sierpnia 2011

Taka "okolica"

Poprzednim razem zalałem was moim potokiem słów - taka autoterapia, gdy nie stać człowieka na psychologa, który by go wysłuchał. Dziś obiecuję, będzie więcej zdjęć. Ale wróćmy do tematu i właściwie początku. Pracowity poranek i kilka dni rowerowego postu zrodziło pragnienie małej przejażdżki. Zasiadłem jak nigdy do mapy i wytyczyłem sobie potencjalny szlak, przy okazji rezerwując sobie towarzystwo niezawodnego Janka. Gdy nastał w końcu czas, podjechałem po towarzysza i wspólnie pokręciliśmy rowerowymi szlakami dwóch sąsiednich miast w kierunku dawno nie widzianego złota dolomitu.


Po drodze zawsze mijamy ten betonowy szyb, dlatego dziś sobie go uwieczniliśmy, zwłaszcza, że tym razem zza ogrodzenia wyjątkowo nie warczał i szczekał na nas wielki pies.

Szyb Jan należy do KWK Bobrek i jest obecnie szybem wentylacyjnym wdechowym tejże kopalni. Wcześniej pełnił funkcję szybu wentylacyjnego wdechowego, a instalacje wentylatorów były zasilane z odległego o 180 metrów  szybu „Zachodni”, który należał do kopalni „Bojtnerka”, jednak w 2001 roku podczas likwidacji Bojtnerki najzwyczajniej w świecie dołączono zasilanie i od tego czasu w lesie panuje właściwa dla tego miejsca cisza.
 


Dojechaliśmy na DSD nieco inaczej, niż zwykle. Żółty szlak, który wiódł nas wzdłuż nieczynnych torów kolei wąskotorowej, która w tym roku ma wyjątkowego pecha... Wpierw z powodu budowy A1 wstrzymano jej możliwość jazdy, dalej jacyś idioci ukradli fragmenty torowiska, a na domiar wszystkiego już drugi raz w tym roku szkody górnicze zniszczyły spore fragmenty trasy w Bytomiu. Aż martwię się o dalszy los tej wspaniałej linii, którą miałem kiedyś okazję podróżować wraz z Danielem.


Przez złotą dolinę przejechaliśmy bardziej nietypowo i bardziej off-road'owo. Wszystko pięknie, gdyby tylko można tak zawsze jeździć z górki, bo podjazdy w takich wertepach trzeba było brać "na spokojnie". Ale i tak zabawa była przednia, więc z uśmiechniętymi buźkami pojechaliśmy dalej, po drodze tylko upewniając się, że chociaż kanion jest na swoim miejscu, bo ekspansja firmy zlokalizowanej po przeciwległej stronie jest niepokojąca.


Kolejnym celem i właściwie dla mnie celem już samym w sobie był park w Reptach, gdzie odwiedziliśmy to, co pozostało dziś już minimalnym śladem obecności Donnersmarcków. Inspirację zawdzięczam wpisowi Daniela, u którego na blogu znajdziecie też nieco informacji o tym miejscu i jego historii. 


Przebudowana Masztalernia istnieje do dziś i to jedyny widoczny znak, poza ukształtowaniem terenu, któremu pagórków dodał zacny ród. Cały kompleks pałacowo-parkowy został zaprojektowany i wykonany pod koniec XIX wieku - w roku 1893 rozpoczęto budowę zamku, a ukończono w roku 1898. Projekt zamku w stylu renesansu niemieckiego wykonał bawarski architekt Gabriel von Seidl. Oczywiście zdolni Polacy po II wojnie światowej, gdy "odzyskali" te tereny przystąpili do sukcesywnego niszczenia wszelkich śladów niemieckości na Górnym Śląsku. Ruiny zamku nie zostały zabezpieczone i niszczały do lat 60-tych. 3 czerwca 1966r  zamek wysadzono.


Po krótkiej zadumie zjechaliśmy w dół, gdzie pierwszy raz w życiu widziałem otwarty dla zwiedzających szyb Fryderyk. Niestety, ceny póki co mocno odstraszają, dlatego zostawię sobie tą przygodę na piękne czasy, gdy dorobię się już mojego miliona i nie będę miał już pomysłu na jego roztrwonienie. W ramach rekompensaty wycieczki łódką w sztolni zjechaliśmy nad Dramę, a następnie do kolejnego szybu - Ewy. 



Kiedy wyrwaliśmy się już w bardziej ruchliwe ulice, skusiła nas tabliczka "Pałac w Rybnej". Niewiele myśląc pojechaliśmy za wskazówką znaku, by po chwili dość do wniosku, że Laryszów, przez który jedziemy, na pewno nie skrywa ów pałacu. Na szczęście odnaleźliśmy ów cukierkowaty pałacyk w Rybnej, jak zresztą sugerował napis, który zapomniał tylko uprzedzić, że ów Rybna jest za Laryszowem. Nie nauczeni kłamstwem pierwszej tablicy teraz pojechaliśmy w ślad za podejrzaną mapą, którą znaleźliśmy na tablicy przed pałacykiem. Jak się szybko okazało, mimo iż wiatr w twarz sugerował inaczej, kierunek był bardzo zły. A ponieważ nie lubimy zawracać, pozostaliśmy na trasie w kierunku Tworoga z pierwszą możliwością ucieczki w lewo dopiero w Brynku. 
Przez Połomię i Miedary dojechaliśmy w końcu do Wilkowic, gdzie na chwilę "rozbiliśmy obóz" pod miejscowym spożywczakiem 24h. Jako jedni z nielicznych zakupiliśmy tam coś innego, niż napoje z procentami, albowiem zadowoliliśmy się czekoladą i Tymbarkiem. Dodajmy czekoladą z lodówki i ciepłym Tymbarkiem. Nieco zregenerowani postanowiliśmy brnąć dalej, w stronę Księżego Lasu. Swoją drogą ciekawe, czy Księży pochodzi od słowa Ksiądz, czy Książę.
Widoki wiele wynagradzały, co może argumentować powstanie największej panoramy w naszej historii. Niestety, nie podzielę się tym widokiem, bo jestem wredny i zły. A widać było prócz Zabrza i Gliwic także bardziej odległe krainy, aż po sam Beskid i Górę św. Anny, czyli widoczność na poziomie 100 km. Gdybyśmy jeszcze tylko dysponowali fajnym teleobiektywem, lustrem i filtrami UV... 


Gdzieś w drodze powrotnej zerkamy na licznik i jesteśmy nieźle zaskoczeni. Dawno przekroczyliśmy zakładane na dziś 49 km, postanowiłem więc, że możemy podkręcić jeszcze nieco śrubę. Ostatecznie wyszło nie tak, jak chciałem, ale za to jeszcze dalej. Przez Pyskowice dojechaliśmy na Czechowice, gdzie już koniecznie musieliśmy zatrzymać się na dłużej, czyli co najmniej pół godzinki. 


Janek wskoczył bez namysłu i butów do wody, a ja uznałem, że i tak nie przepadam za wodą, więc zostanę z rowerami. Choć przyznaję, że przydałoby się nauczyć pływać, to przyjdzie mi to z wielkimi oporami i na pewno nie dziś. Tymczasem nasze słoneczko zaczęło powoli nam znikać za horyzontem, więc nie było co się rozgaszczać na plaży. Niechętnie zebraliśmy się do wysiłku na jeszcze kilkanaście kilometrów kręcenia korbą.


Ale czekała na nas zacna niespodzianka. Jeden z wiaduktów, które znacznie skracają drogę nad wodę, jednak wszystkie cztery są w stanie agonalnym, został wyremontowany. Kiedyś słyszałem w tym temacie jakąś wzmiankę, jednak nie sądziłem, że faktycznie coś się stanie i to jeszcze tak szybko, bo przecież byłem tu całkiem niedawno. Nic, tylko się cieszyć i mieć nadzieję, że będzie tak dalej, że będzie coraz sensowniej, przydatniej i ogólnie ku lepszemu.


Powrót już bez większych szaleństw, Ziemięcice i Świętoszowice, a następnie kawałek nieszczęsnego niebieskiego szlaku. Dalej już bez większej finezji pojechaliśmy główną drogą aż zawitaliśmy pod moją rezydencją, gdzie tradycyjnie wymieniliśmy się fotkami. Tak zakończyła się mała przejażdżka, która ostatecznie zamknęła się w blisko dziewięćdziesięciu kilometrach zupełnie bez przygotowania.

4 komentarze :

  1. Świetnie się czytało. Chyba nie będę nic szkrobał na blogu, tylko rzucę linka do twojego posta :D
    A co do stwierdzenia na temat szybu, że "Nawet nie wiadomo jakie nosi imię..." to sam zrobiłeś fotkę tabliczki na kracie :D Wystarczy przybliżyć i przeczytać :D Szyb nosi nazwę "Jan".
    Pozdro

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, nie pomyślałem, żeby zwyczajnie przeczytać, choć z tym zamiarem robiłem zdjęcie. Uzupełniając więc:
    Szyb Jan należy do KWK Bobrek i jest obecnie szybem wentylacyjnym wdechowym tejże kopalni. Wcześniej pełnił funkcję szybu wentylacyjnego wdechowego, a instalacje wentylatorów były zasilane z odległego o 180 metrów szybu „Zachodni”, który należał do kopalni „Bojtnerka”, jednak w 2001 roku podczas likwidacji Bojtnerki najzwyczajniej w świecie dołączono zasilanie i od tego czasu w lesie panuje cisza.

    OdpowiedzUsuń
  3. I znów czegoś ciekawego się dowiedziałem :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale KW dba o ten szyb, bo przecież kiedyś trzeba będzie wynieść się spod Karbia i fedrować dalej. Czyli jeszcze będzie wykorzystany i stąd tak go chronią, żeby nikt tego nie rozkradł.

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)