Odpowiadając na liczne głosy sprzeciwu wobec zamknięcia boga: powracam. Powrót jest tu nawet nad wyraz dobrym określeniem, bowiem na Szczelincu, od którego zaczęliśmy wycieczkę, byłem już jakieś 7 lat temu. Poza tym w podróżach we dwoje postanowiliśmy odwiedzić jeszcze kilka miejsc z mojej i Lubej pamięci. Jedne miejsca zmieniły się na lepsze, inne na gorsze - jednak w żadnym z tych miejsc nie było nam tak dobrze, jak dziś, razem. Zapraszam zatem w podróż dla dwojga.
Tuż po dotarciu na miejsce zostajemy zasypani falą tandety. Płacimy za parking i maszerujemy drogą, a właściwie tunelem wytyczonym przez rozmaite budki przyciągające wzrok kolorowymi gadgetami made in China i narodowymi potrawami: od Turcji, przez Włochy, po Podhale. Trzymamy się jednak dzielne i nie skuszeni pstrokatymi kolorami i drażniącymi nozdrza zapachami brniemy w kierunku wejścia na szlak. Wszędzie wokół mrowie ludzi - całych rodzin z dziećmi, psami i strach pomyśleć jakimi jeszcze zwierzętami.
Na szlaku jest odrobinę lepiej - kręte ścieżki pozwalają odciąć się na kilkunastosekundowe chwile od tłumu ludzi władającym różnistymi językami. Trudno nawet zatrzymać się, żeby zrobić zdjęcie, bo co chwila w kadrze pojawiają się ludzie, lub, co gorsza, przeciskają się obok, nie zwracając uwagi na innych. Trzy kwadranse marszu po schodach i... jesteśmy na szczycie.
Szczeliniec wita nas budkami z goframi i lodami ulokowanymi na samym szczycie... Do tego tarasy widokowe wyposażone w umieszczone w każdym możliwym miejscy lunety, z których każda domaga okrągłych monet z orzełkiem na rewersie i nominałem bynajmniej nie groszowym. Podmuch wiatru rzucają turystami po całym szczycie tak, że nie sposób zrobić zdjęcia panoramicznego, choć widoczność taka, jak dziś, zdarza się rzadko. Obrazu nędzy i rozpaczy polskiego przemysłu oskubywania turystów dopełniło schronisko, w którym zakupiliśmy nieopatrznie najdroższą w życiu imitację kawy (od dziś Starbucks wydaje mi się tanią kawiarnią) płacąc dodatkowo za możliwość skorzystania z toalety, której standard znacząco różnił się od spodziewanego za cenę 3 złotych. Zaraz, zaraz, czy wspomniałem o budce do robienia selfie? I jeszcze płatna alternatywna ścieżka w dół?
Uciekamy w popłochu z nadzieją znalezienia spokoju w oddalonych o kilka kilometrów Błędnych Skałkach. Nic bardziej mylnego! Opłata zaczyna się jeszcze przed próbą dotarcia na miejsce - za samą możliwość dojechania samochodem na miejsce. Zawracam z trudem wstrzymując się przed użyciem do tego manewru hamulca ręcznego i pisku opon. Jadę w stronę Kudowy, a żona z pomocą wujka Google szuka okolicznych atrakcji. Jest około 15 i nagle okazuje się, że wszystkie atrakcje turystyczne, których w cale nie ma zbyt wiele, są już nieczynne, lub zamkną się nim do nich dotrzemy. Zniesmaczeni postanawiamy zatrzymać się w Kłodzku i tam pospacerować oraz coś zjeść. Apetytu jednak brak, pozostaje więc spacer.
Parkuję w jednym z zakamarków i już chwilę później jesteśmy niemal na szczycie Górki Maryi, czy też Marjańskiej Górki - jak brzmi jej poprawna nazwa. Miejsce doskonale mi znane postanawiam pokazać teraz swojej Lubej. Stajemy na szczycie i pokrótce objaśniam historię kaplicy, kalwarii i małej pustelni. Chwila zadumy i piękne zdanie, że wybieram na samotne wycieczki dokładnie takie miejsca, jakie wybrałaby i moja małżonka. Zatem teraz jesteśmy tu razem i we dwoje możemy na chwilę uciec od zgiełku i problemów.
Kolejny raz ubolewam także nad losem małej kaplicy i pustelni. Wiem, że koszt naprawy drugiego budynku byłby absurdalnie wysoki, bowiem budynek wymaga ankrowania i poprawienia fundamentów na początek. Kaplica na szczęście ma się znacznie lepiej i wystarczy jej zapewne jedynie lekki lifting i stałe z niej korzystanie. Niegdyś, w okresie wakacyjnym, odbywały się tutaj niedzielne msze. Dziś nie wygląda na to, że dzieje się tutaj cokolwiek...
W duchu dalszej ucieczki od tłumnie odwiedzanych miejsc postanawiam nie wracać przez centrum, ale brnąć dalej krętą uliczką. Pomysł okazuje się znakomity, bo oto już po chwili zza krętych wiraży wyłania się fenomenalna panorama nie tylko Kłodzka, ale także sporej części Kotliny Kłodzkiej. Wypatruję dogodnego miejsca na postój i już chwilę później zachwycamy się łąkami u stóp i konturami gór zlewającymi się z niebem w spójny, piękny pejzaż. Dlaczego wcześniej nie odkryłem tego miejsca? Cóż, dziś odkryłem, to wystarczy.
Wysmagani wiatrem wsiadamy z powrotem do samochodu i mkniemy dalej. Ramiona przygranicznych wiatraków skłaniają nas do zboczenia z trasy i zerknięcia tuż za granicę, gdzie maluje się miejscowość Javorník. To trzytysięczne miasteczko w tak zwanym cyplu jawornickim (czes. javornický výběžek), na zboczu i u podnóża Gór Złotych. Góruje nad nim malowniczy zamek Jánský Vrch (dawniej Johannesberg), wybudowany przez piastowskiego księcia Bolka I w porozumieniu z biskupem wrocławskim Janem Romką dla strzeżenia Śląska przed czeskim królem Wacławem II. Cóż za ironia, że dziś jest na terenie państwa Czeskiego, które w tym miejscu mocno wcina się w teren Rzeczpospolitej. Muzeum oczywiście o tej porze nie było już czynne, a niżej położona restauracja nie skusiła jeszcze naszych żołądków, więc po krótkim spacerze i chwili spędzonej na kamiennej ławce na jednym z tarasów ruszamy w dalszą drogę w stronę domu, ale nie do domu.
W ciągu ruchliwej DK46 wypatrujemy zjazdu pod krawędź jeziora Otmuchowskiego. To ogromny zbiornik zaporowy i retencyjny wybudowany w latach 1928-33. Wówczas znajdował się oczywiście po niemieckiej stronie granicy, nosił więc stosowną nazwę: Staubecken Ottmachau. Sztuczne jezioro na rzece Nysa Kłodzka ogranicza tama ziemna, na którą z tej strony można się bez problemu dostać po schodkach. Grzbiet można przemierzać pieszo i na rowerze, lub zejść bliżej tafli wody, czy odpocząć na ławce podziwiając niesamowitą próbę obłaskawienia natury przez człowieka: przy maksymalnym piętrzeniu (18,6 m) zbiornik ma powierzchnię 20,6 km² i pojemność 130,45 hm³.
Teraz inicjatywę przejmuje żona, która proponuje odwiedzenie sąsiedniego jeziora Nyskiego. Młodszy zbiornik retencyjny powstał w 1971 roku w bezpośrednim sąsiedztwie miasta Nysa, dla którego stał się wizytówką i atrakcją. Granicę wyznacza tu zapora betonowo-ziemna. Także po niej można spacerować, z myślą o rowerzystach jej koronę okala od niedawna asfaltowa ścieżka. Wał ma długość ponad 5 km i wysokości do 20 m. Powierzchnia jeziora to 2077 hektarów, a pojemność całkowita zbiornika to 123,44 miliona metrów³, w tym stała rezerwa powodziowa w sezonie letnim wynosi 51,7 miliona metrów³. Budowa pochłonęła głównie lasy, ale także spowodowała zalanie czterech wysiedlonych uprzednio wsi: Brzezina Polska notowana w księdze łacińskiej Liber fundationis episcopatus Vratislaviensis (pol. Księga uposażeń biskupstwa wrocławskiego) spisanej za czasów biskupa Henryka z Wierzbna w latach 1295–1305 jako Brzesina polonicali, Miedniki, Różanki oraz częściowo Głębinowa. Dziś to rekreacyjne serce miasta, które czerpie garściami z możliwości odpoczynku na piaszczystej, naturalnej plaży, oraz uprawiania sportów wodnych.
Tak dobiega powoli wolne popołudnie, które postanowiliśmy spędzić przemierzając dwa województwa, ale jeden Dolny Śląsk. I mimo niesmaku, jaki zostawił nam Szczeliniec, polecamy tą piękną krainę, gdzie natura idealnie współgra z ludzką działalnością.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)