Kotlina Kłodzka kryje w sobie wiele uroku, ale i tajemnic. Jako, że mieszkam teraz nieco bliżej, coraz częściej zagłębiam się w ten rejon poszukując uprzednio na mapach coraz to nowych, kryjących ciekawe historie miejsc. Tym razem plan był nadzwyczaj ambitny, nic więc dziwnego, że szybko musieliśmy zweryfikować nasze możliwości i dostępny czas. Wybór padł ostatecznie na dwa z pozoru nie związane ze sobą miejsca: hutę szkła "Barbara" w Polanicy Zdrój i sztolnię po kopalni uranu w Kletnie. Gotowi na nietypową wyprawę i odkrycie co łączy hutników i górników?
Zaczynamy od poszukiwania huty szkła, która znajduje się nieco na uboczu Polanicy. Próżno szukać o niej informacji w internecie, czy jakikolwiek publikacjach. Ta dezinformacja okazuje się jednak całkiem zrozumiała, bowiem na miejscu wita nas zupełnie nie rzucająca się w oczy hala i szyld reklamujący sklepik z wyrobami własnymi huty. Niepewni przekraczamy próg i wyławiamy wzrokiem ogłoszenie o możliwości samodzielnego zwiedzania. Kupujemy bilecik i chwilę później jesteśmy już w sporej halki, gdzie po środku znajduje się piec z surówką, wokół natomiast rozlokowane są stanowiska osób dmuchających ze szkła rozmaite wazony.
Nikt jednak nie reaguje nawet na nasza obecność, a całe zwiedzanie ogranicza się do obserwowania przez nas niemego spektaklu powstawania szklanych wyrobów okraszonego dźwiękami huczącego powietrza i muzyki z radioodbiornika. Czujemy lekki niedosyt, choć z drugiej strony jednak radość, że możemy zajrzeć do normalnie działającej fabryki, która łączy masową produkcję z ręczną. Można by rzec nawet, że miło czasem dla odmiany zobaczyć coś, co nie jest już tylko sztucznie utrzymywanym przy życiu skansenem.
Z Huty ruszamy w stronę centrum uzdrowiskowego kurortu. Tam zaglądamy do kawiarni, by dwie godziny później ruszyć w stronę masywu Śnieżnika. Droga kurczyła się proporcjonalnie do wysokości, na jakiej się znajdowaliśmy. Nadrabiała jednak widokami przerażających przepaści, ale i pięknych panoram. Na jednej z przełęczy zaskoczyły nas zaś owieczki, które wypasały się w wysokiej, żółtej trawie, wyglądając niemal jak kadr z safari. Chwilę później jednak stromy zjazd i rozwieszony nad drogą transparent, który upewnił nas, że w środku lasu, na stromym zboczu, jest coś więcej, niż tylko drzewa i komary.
Kopalnia Uranu w Kletnie, do której zamierzaliśmy dotrzeć, znajduje się na północnym stoku Żmijowca w Masywie Śnieżnika. Kopaliny – taki kryptonim nosiła ta tajna dawniej radziecka kopalnia, która działała w latach 1948-53 wykorzystując m.in. kilka średniowiecznych sztolni, w których w przeszłości prowadzono wydobycie żelaza, srebra i miedzi. Obejmowała 20 sztolni, 3 szyby, a sumaryczna długość wszystkich wyrobisk górniczych wynosiła ponad 37 km. Łącznie wydobyto tu 20 ton uranu. Pracę koordynowało położone w Kowarach pod Jelenią Górą Предприятие Кузнецкие Рудники, czyli „Przedsiębiorstwo Kowarskie Kopalnie”, przekształcone później w „Zakłady Przemysłowe R-1”
Udostępniona do zwiedzania sztolnia nr 18 znajduje się przy drodze łączącej Kletno z Sienną i jest zaledwie maleńkim ułamkiem tego, co skrywa jeszcze góra Żmijowiec. Dlaczego? Prace górnicze prowadzono tutaj na dość znaczną skalę i po szybkim odbudowaniu starych, średniowiecznych sztolni, sięgnięto dalej i głębiej. W ciągu kilku lat osiągnięto łączną długość 37 km wyrobisk na 9-10 poziomach. Różnica głębokości między skrajnymi poziomami wynosiła 300 m. Prace poszukiwawcze prowadzono również w pobliskim Marcinkowie i Janowej Górze oraz na stoku góry Krzyżnik, jednak tamtejsze złoża uznano za nieprzydatne. Sztolnia nr 18 jest wyodrębnionym systemem wyrobisk znajdujący się w północno-wschodniej, najwyżej położonej części kopalni. Pełniła raczej funkcję poszukiwawczą i nie znalazło się w niej zbyt wiele potrzebnego do celów militarnych izotopu uranu. Ściany zdobią jednak liczne minerały, m.in. fluoryt, ametyst i kwarc. Do celów turystycznych udostępnionych jest około 400 m chodników o szerokości 1,5-2 m, wysokości 1,7-do ponad 2 m. Zwiedzanie odbywa się co pół godziny i trwa około 40 minut.
Podziemna Trasa Turystyczno-Edukacyjna w Starej Kopalni w Kletnie to dobry przykład zaadoptowania dawnych wyrobisk do celów edukacyjnych. Oprócz standardowych wycieczek trafiają tu także szkoły, które mogą w tak atrakcyjnej formie pozwolić uczniom nabywać wiedzę z zakresu mineralogii, geologii, historii, czy ekologii przekonując się jak wiele zmian w środowisku powodują prace górnicze. Dla prawdziwych miłośników mocnych wrażeń przygotowana tu jest także specjalna oferta, z której niestety tym razem nie było mi dane skorzystać, czyli eksploracja nieudostępnionych sztolni dawnej kopalni uranu oraz średniowiecznych chodników kopalni rud żelaza sprzed 600 lat.
Charakterystyczną cechą odróżniającą kopalnie uranowe i fluorytowe od tych, znanych na Śląsku, czyli węgla i srebra są kolory. Owszem, większość ścian jest tu zwyczajnie szara, ale licznie występujące minerały dodają barw tym szarościom. Niestety szybki krok przewodnika i brak statywu nie pozwala na uwiecznienie tego piękna, pozostaje więc niedowiarkom przekonać się na własne oczy. Ekspozycję uzupełniają tu także różne rupiecie zostawione zapewne przez opuszczających sztolnie górników: łopaty, skrzynie, wagoniki i lampy. Tych ostatnich zebrała się tu z resztą całkiem pokaźna kolekcja.
Klimatu grozy dodają natomiast liczniki geigera, które przypominają w jak ciężkich warunkach tutaj pracowano - wszystkie prace odbywały się z pomocą pneumatycznych wiertnic, a w trakcie prowadzenia robót strzałowych nie zachowywano jakichkolwiek norm bezpieczeństwa - od razu wkraczano do chodnika mimo zerowej widoczności. Najciężej było jednak, gdy wspomniane liczniki zasygnalizowały zwiększone promieniowanie - dalsze prace były wykonywane ręcznie, by nie zmarnować ani odrobiny cennych blend uranowych. Szacuje się, że w kopalni w Kletnie wydobyto około 228 tys. m³ urobku, z którego pozyskano 20 ton uranu, co stanowi około 5% całego radzieckiego wydobycia uranu w polskich Sudetach.
Jak wyglądał ten promieniotwórczy cichy zabójca? Ano tak, jak na zdjęciu poniżej. Maleńka gródka, której promieniowanie rozchodzi się wokół na zaledwie kilkanaście centymetrów. Blendzie uranowej w tutejszych złożach towarzyszy różowa odmiana kalcytu, zadymiony kwarc oraz fluoryt, który początkowo bladoróżowy, w pobliżu rud uranowych staje się coraz bardziej fioletowy, aż do zupełnie czarnego. Co jednak łączy ten pierwiastek z hutnictwem? Punkty styczne są dwa.
Po pierwsze Fluoryt, którego nazwa pochodzi od łacińskiego fluere, czyli płynąć. Minerał ten otrzymał ją w związku ze zdolnością do obniżania temperatur topnienia szeregu innych minerałów - zastosowanie fluorytu jako topnika opisał w roku 1529 Georgius Agricola. Dziś wykorzystywany jest zarówno w metalurgii (głównie przy produkcji aluminium), jak i przy produkcji szkła i ceramiki.
Drugim zaś czynnikiem związanym już bezpośrednio z hutnictwem szkła jest sam występujący tu uran. W 1789 roku niemiecki chemik Martin Klaproth podczas eksperymentów z nowo odkrytym w blendzie smolistej tlenkiem uranu, dodał ten związek do szkła jako czynnik barwiący. Naukowiec mógł się przy tym kierować doniesieniami o odkrytych znacznie wcześniej barwiących właściwościach rud uranu, których historia sięga prawdopodobnie pierwszego stulecia naszej ery. Tak powstaje szkło uranowe – szkło z domieszką związków uranu, takich jak dwuuranian sodowy (Na2U2O7) lub tlenki uranu, użytych w charakterze barwnika. Zawartość związków uranu w szkle uranowym zwykle wynosi około 2–3%, choć w niektórych XIX-wiecznych wyrobach dochodziła do 25%. Mimo groźnie brzmiącej nazwy promieniowanie takich przedmiotów można porównać z powszechnie stosowaną kostką granitową i z naukowego punktu widzenia jest uważane za pomijalne. Dawniej szkło uranowe wykorzystywano do produkcji zastawy stołowej i przedmiotów codziennego użytku, jednak w końcu lat czterdziestych XX wieku popularność szkła spadła z powodu skojarzeń z bronią atomową i strachu przed promieniowaniem. Na zaprzestanie masowej produkcji wpłynęło także ograniczenie dostępności uranu w okresie zimnej wojny. Współcześnie szkło barwi się uranem tylko okazjonalnie.
Świetny wpis. Zdecydowanie wolę małe manufaktury, które jeszcze żyją, od wycyckanych kolosów dopieszczonych pod turystę. Intryguje mnie fota, na której widać klapki. Pamiętam, jak przed laty byłem w hucie szkła w Zawierciu i z pewnym przerażeniem obserwowałem, jak na stłuczce pracowała kobieta też w samych klapkach, chodząc wśród potrzaskanego szkła. Behape to jak widać wciąż element egzotyczny dla wielu pracodawców.
OdpowiedzUsuńKlapki to pewnie kwestia wygody - na hali panuje ładny upał... ale na pocieszenie jest facet, który co jakiś czas z wężem zmywa drobinki :)
UsuńW ogóle Sudety są tajemnicze i dzikie, pomimo tego jak bardzo różnią się od Beskidów, to warto tu pomyszkować :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam