piątek, 20 kwietnia 2012

Trzy lata razem

Może nie zupełnie trzy, bo nie miałem przyjemności jeździć od samego początku istnienia Gliwickiej Masy Krytycznej, jednak przez większość czasu jej trwania udaje mi się dotrzymać jej kroku. Wyjątkowo w tym miesiącu jechaliśmy w trzeci piątek, z racji na Święta, które wypadły tym razem już na początku kwietnia. Nie przeszkodziło to jednak zebrać, podobnie jak w Zabrzu tydzień temu, około sześćdziesięciu rowerzystów.
Na miejsce miałem przyjemność kolejny raz jechać wraz z Piernikiem i jego Księżniczką, oraz Jankiem, który podejrzewam w swoim plecaku mógłby zmieścić jeszcze jedną osobę. Wpierw pl. Wolności, by przekonać się, że nikt jednak tam do nas nie chce dołączyć, a później już spokojna droga na pl. Krakowski, skąd tradycyjnie zaczyna się GMK.
Masowy przejazd zainaugurował już jeden kapeć wśród uczestników, a chwilę później był i drugi - czyżby dętki pękały z przerażenia na myśl o nowej, nieco zmienionej trasie? Swoją drogą trasa była bardzo ciekawa i znacznie różniła się od naszej standardowej, dzięki czemu niektórzy mogli poznać nowe okolice. Ja sam zająłem się planowaniem z Danielem niedzielnego przedpołudnia, ponieważ zabezpieczanie tyłu peletonu nie było dziś zbyt zajmującym zajęciem do czasu, gdy trzeciego kapcia zgłosił sam o. Dyrektor imprezy i na dłuższą chwilę musiałem skoczyć do przodu żeby przypilnować skrzyżowań.
Dzień miał zwieńczyć wspólny urodzinowy after, na który wybraliśmy się aż na "Wilcze Doły". Niestety spośród moich zacnych włodarzy dóbr Zabrskich jedynie Daniel dał się przekonać do wspólnego ogniskowania. Na miejscu okazało się jednak, że nie ujdzie nam dziś na sucho i to dosłownie. Złowrogie chmury nadciągały, gdy ja wyjechałem jeszcze w ekspedycję po Goofiego z jego Lubą, a gdy już wracaliśmy, nad ogniskiem padał deszcz, choć kilkadziesiąt metrów wcześniej zupełnie go nie było. Chcąc niechcąc powzięliśmy odwrót i z Danielem oraz Heksagończykami ruszyliśmy w drogę powrotną. O dziwo deszcz nawiedził jedynie połowę Gliwic i analogicznie także i Zabrza. Mieliśmy jednak szczęście i przyjemność jechać mokrym asfaltem, jednak z nieba nic już na nas się nie mściło, więc powrót minął w oka mgnieniu.
I tym sposobem dotarłem do domu pozostawszy dziś bez zdjęć...

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)