piątek, 20 sierpnia 2010

Bytomska Masa

Po raz kolejny przyszło nam jechać do Bytomia. Z nieukrywaną radością oczywiście, żeby nie było wątpliwości. Starałem się więc jak mogłem, by wrócić z załatwiania spraw papierkowych i czym prędzej być już "w siodle", a w zasadzie zacną częścią ciała na siodełku. Podjechałem jak mało kiedy punktualnie do Janusza, po czym wróciliśmy do mnie za sprawą tak zwanej sklerozy. Szybko jednak uzupełniłem braki w ekwipunku i już mknęliśmy w stronę centrum Zabrza, gdzie tradycyjnie czekaliśmy na peleton z Gliwic. Wśród wszystkich zawiłości Zabrzańskich dróg dotarł peleton i w kilkunastoosobowym peletonie ostatecznie mknęliśmy już "skompletowani" przez Biskupice mając za cel Bytomski rynek. Jedna myśl, jeden cel, ale wiele dróg i różne tempa przyczyniły się ostatecznie do tego, że dojechaliśmy w dość różnych odstępach czasu i niemal ze wszystkich stron.
Po rozdaniu baloników "Zagoń rower do roboty" zebraliśmy się do pamiątkowego zdjęcia, po czym Masa pod eskortą policji ruszyła. Trasa wiodła nas mniejszymi i większymi ulicami, a nawet ścieżkami rowerowymi, a dobrze zabezpieczeni przez policję, straż miejską i karetkę na końcu peletonu, mogliśmy się spokojnie zająć pogaduchami ze "starymi" masowymi znajomymi, poznać nowe osoby i oczywiście zrobić mnóstwo lepszych i gorszych zdjęć. Prawdę powiedziawszy, tym razem Masa nieco mi się dłużyła, ale to zapewne dla tego, że jechaliśmy wyjątkowo długo, co nie znaczy jednak, że się nudziłem, czy jakieś inne negatywne skojarzenia. Gdzieżby tam, ależ skąd, to nie przystoi.
Atmosfera była fantastyczna i z niespodziankami, w tym dla mnie specjalną. Na koniec Masy, na samym rynku, za sprawą chyba już starej dętki, która nie trzymała dobrze powietrza i wymagała co jakiś czas uzupełniania jego zasobów, złapałem tzw. "snake'a". Wjechałem z impetem w krawężnik, przez co felga przecięła dętkę i oto finał bajki z morałem: zawsze woź ze sobą dętkę/łatki + pompkę. Ja już od dłuższego czasu wożę ze sobą ten niezbędnik, więc obróciłem rower do góry nogami, odkręciłem koło i już chwilę później zakładałem nową dętkę. Nie był to może rekord w prędkości zmiany, ale ostatecznie liczy się przecież efekt końcowy, czyli to, że mogliśmy jechać dalej.
Oświetleni i okkamizelkowani, pełni blasku, niczym choinka na święta, wyruszyliśmy znów kilkunastoosobowym peletonem w drogę powrotną. Lekki chłód sprawił, że zachciało się nam odprowadzić wszystkich aż po Gliwicki pl. Krakowski. Tam jeszcze rozmawialiśmy dość długo i na różne tematy, rokujące bardzo wiele nadziei i pomysłów na przyszłość. Grzani więc tymi optymistycznymi myślami przejechaliśmy wracając przez Sośnicę. Mój licznik wskazywał co raz niższą prędkość i temperaturę powietrza, jednak wracający co jakiś czas na wyprawach ból lewego śródstopia, kostki i kolana sprawił, że nie miałem ochoty już przyśpieszać. Nieco zziębnięci, ale grzani "ciepłymi myślami" (o ciepłym domu, kolacji i łóżeczku oczywiście), dojechaliśmy przez os. Kopernika na "kładkę", gdzie po chwili zadumy podjęliśmy decyzję, że mimo wszystko "runda honorowa" się należy. Tak więc przejechaliśmy jeszcze bonusowy dystans i tak zakończył się kolejny miły dzień na dwóch kółkach.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)