Dziś już koniecznie musiałem się ruszyć gdzieś na rowerze, wszak konkurencja goni, gorzej, ona gryzie w łydkę, a nawet ucieka robiąc coraz większą przepaść za sobą liczoną w kilometrach. Pierwotny plan zakładał zebranie się już koło 15, ale towarzystwo z przyczyn niezależnych odpadło, więc mój wrodzony leń szeptał namiętnie do ucha, że wygodniej zostać przecież w domu, gdzie internet, muzyka i ciepła herbatka w zasięgu ręki. Jednak po dwugodzinnej batalii w myślach i na monitorze komputera, zebrałem wszystkie rowerowe gadgety i ruszyłem w stronę roweru.
Wyruszyłem w trasę bez najmniejszego pojęcia, gdzie chciałbym dotrzeć. Jedynie w głowie świtała wizja nazbierania garści świeżych kilometrów. Z tą świeżością to chyba jedna była lekka przesada, bo w drodze do centrum Zabrza wciąż towarzyszyły spaliny i kurz i nie zmieniło się to wraz z postawieniem sobie kolejnych celów. Przejechałem przez centrum w bliżej niesprecyzowany sposób i już raźno pedałowałem w kierunku Rudy Śląskiej. Nauczony samotnym wypadem na "Ankę" od razu postawiłem sobie cel maksimum i obiecałem sobie na bieżąco oceniać, ile dam radę przejechać, by wrócić przed zmrokiem.
Pierwszy cel, Ruda, śmignął bez atrakcji, a dalej już jakby lżej, bo większość ruchu tutaj przejęła sąsiednia DTŚ. Sunąłem więc przed siebie i starałem się nie zgubić w gąszczu zmyślnie rozplanowanych ulic i znaków, by jak najskuteczniej odwracać uwagę kierowcy od otoczenia. Może to i słusznie, bo mijane dzielnice nie wyglądały zbyt atrakcyjnie, choć czasem zdarzyła się perełka, jak wyremontowany zespół budynków Poczty Polskiej, Dworzec PKP w Rudzie Śląskiej, rynek z tamtejszym budynkiem Poczty, kościół pw. Matki Bożej i św. Barbary (jeśli dobrze pamiętam), oraz kilka innych mijanych w Chorzowie i ogromna tablica witająca w Katowicach. Oczywiście jak na złość telefon z niezbędną jak tlen funkcją aparatu, źródła większości zdjęć na bloga, zawiódł mrugając pustą baterią jeszcze przed opuszczeniem granic Zabrza. A miało być tak wiele zdjęć... "Kukurydze", czyli charakterystyczne bloki na granicy Katowic i mój ostateczny cel, który sobie postawiłem, czyli Spodek i fontanna przy Rondzie Sztuki, pod którym postanowiłem się zatrzymać, pierwszy i ostatni raz w sumie w tej wyprawie.
Zmusiłem telefon do dwóch smsów, po czym zdechł całkiem, więc odcięty od świata elektronicznego powziąłem powrót. Tym razem postanowiłem bynajmniej przez Katowice przejechać ścieżką rowerową, co okazało się bardzo miłą wycieczką, może poza licznymi przejściami dla pieszych, ale rowerów niestety już nie. Gdy skończyła się ścieżka, jechałem dalej chodnikiem, puki jego szerokość na to pozwalała, choć wybrakowane i mocno nadgryzione już zębem czasu kostki, nie były zbyt komfortowe dla nadgarstków. Zmotywowany zastawionym przez wielkiego dostawczaka przejazdem po bezpiecznym chodniku zeskoczyłem znów na asfalt. Osobliwe nierówności i pofalowania sprawiły, że jechałem środkiem prawej koleiny, co niektórym kierowcom było nie w smak, ale ostatecznie nikt nie trąbił na mnie zza pleców, wszak nie jechałem znów tak wolno...
W Rudzie zanotowałem mały strategiczny postój, gdzie za sprawą pobliskiego sklepu zamieniłem pusty bidon na orzeźwiającą jabłko-miętę w butelce. Profilaktycznie też założyłem oświetlenie na przodzie i załączyłem tył, żeby dla świętego spokoju i większego bezpieczeństwa już sobie mrugał. Wsiadłem na rower i znów jechałem przed siebie podziwiając znikające już za horyzontem słońce. W centrum Zabrza zerknąłem na licznik i postanowiłem zakończyć wyprawę długą, bonusową pętlą, która jednocześnie spełniałaby funkcję "rundy honorowej". Tak więc bez ociągania przejechałem całe os. Kopernika, dalej całą długość ul. 11-ego Listopada i przez ul. Moniuszki i Chopina wylądowałem w centrum Mikulczyc, które również przejechałem aż po ul. Zwrotniczą. Tam już terenowy zjazd i spokojny podjazd ul. Łąkową i przez Leśną już do domu.
Razem prawie 62km w niecałe 3h. Jestem z siebie dumny, ale szykuję się już na więcej.
Na koniec, tekst z nakrętki Tymbraka, która towarzyszyła mi od odkręcenia, aż do teraz, gdy leży przede mną na biurku: "DLA KOGOŚ ZNACZYSZ WSZYSTKO". I takim życzeniem, byście "Dla kogoś znaczyli wszystko" zakończę ten wpis.
Z pozdrowieniami
~Serafin
To Ci daje średnio ponad 20 km/h. Nieźle. Mi ostatnio odpadła ochota na jakąkolwiek szybką jazdę. Wszystko wskazuje na to, że robię się coraz bardziej leniwy i niedługo w ogóle Was nie dogonię. Może udałoby się znów razem gdzieś wyskoczyć?
OdpowiedzUsuń