piątek, 17 września 2010

BMK

Chyba jakość tego bloga spadła, odkąd postanowiłem sobie zrobić "wolne" i nie opisać ostatniej Masy, tym bardziej, że przecież była to masa w moim mieście Zabrze. Z drugiej strony jakoś brakowało mi słów, żeby opisać policjantów, którzy zapewnili nas, że po pierwszym wykroczeniu z naszej strony sięgną po radia i wezwą posiłki. Ostatecznie od początku towarzyszył nam na ogonie jeden radiowóz na sygnale, a za niemal każdym zakrętem czaiły się kolejne zastępy "niebieskich". Poza tym ten piękny korek, który spowodowaliśmy tu i ówdzie dzięki naszej świetnej frekwencji. Najdłuższy liczył około 4 km i ciągnął się za nami, gdy dojeżdżaliśmy do ronda na Korfantego od strony os. Kopernika. Sznurek blaszaków kończył się gdzieś w połowie 11-ego Listopada.
Tyle wspomnień, dziś Bytom. Zebraliśmy się z Januszem, by dołączyć na pl. Teatralnym do ekipy z Gliwic, która dziś nie powaliła swoją licznością. Chwilę później, licząc z nami, jechaliśmy już czteroosobowym minipeletonem w kierunku Bytomskiego Rynku. Piękna pogoda budziła nasze wątpliwości, bo jakoś nigdy nam nie dopisywała na tej trasie, ale okazało się, że tym razem organizatorzy nie przygotowali dla nas żadnych pogodowych anomalii. Dotarliśmy grubo przed czasem, choć wcale się nie staraliśmy szaleć.
Masa, jak zwykle rozpoczęła się punktualnie, a zaprzyjaźnione liczarki szybko podały liczbę dnia: 168 uczestników. Tradycyjnie obstawa policji na czele i karetki na tyłach zapewniały nam bezpieczeństwo, choć nie obyło się bez nerwowych kierowców, którzy za wszelką cenę chcieli przepchać się między rowerzystami. Na sam koniec wyszła jeszcze zabawna sytuacja, gdy peleton rozjechał się nam w dwie różne strony i gdy pierwsza część czekała już na Rynku - mecie, druga jeszcze krążyła do celu. Ostatecznie jednak wszyscy dojechaliśmy bezpiecznie na witający nas lekkim mrokiem Rynek.



Trasa do domu wiodła już przez Miechowice z Danielem i Januszem. Główne ulice, ciągłe pochyłości i koleiny, ale na Rokitnicę dotarliśmy bardzo sprawnie. Tam, na pętli rozmawialiśmy jeszcze nieco o sprawach wielu i tak zeszło nam znów ponad godzinę. Jednak zimno wygrało i trzeba było się ruszyć, żeby nie obrosnąć w rosę. Pożegnaliśmy więc Daniela i sami pojechaliśmy czym prędzej i szybciej. Odprowadziłem Janusza i przejechałem jeszcze moją zaniedbaną ostatnio "rundę honorową" w oryginalnej wersji trasy, by zakończyć dzień.
W domu niestety złapał mnie straszny ból zęba, który widać przewiało wieczornym chłodem. Widać, czeka mnie wizyta na wygodnym fotelu w niewygodnej pozycji pacjenta gabinetu dentystycznego. Ałć...

4 komentarze :

Śmiało, zostaw komentarz :)