Śladami Sztolni Czarnego Pstrąga. |
Od samego rana pieściło dziś delikatnymi promieniami słońce późnego lata. Rower, to zdecydowany pewniak na dziś, pomyślałem. Oczywiście, gdy chcesz gdzieś jechać, to najczęściej nie ma z kim, a jakoś jedna odmowa zniechęciła mnie, by pytać dalej. Przebolałem do obiadu w domu, ale później już postanowiłem, że przynajmniej sam pooddycham świeżym powietrzem na jakimś odludziu w stylu śląskich gór (hałd), wielkiej łąki, czy innego lasu, których przecież nie brakuje w zasięgu rowerokilometrogodzin.
Ledwo ruszyłem koła i już miałem telefon. No pięknie, drugi raz dziś pomyślałem, pewnie mam wrócić do domu w jakieś pilnej sprawie, czy inne nieszczęście. Jednak, jak się okazało chwilę później, stało się raczej szczęście, a właściwie zostało zaplanowane, bo za kilkadziesiąt minut miałem już z kim mknąć na rowerach. Powziąłem więc trasę na najbliższe minuty, by dotrzeć na pętlę w Rokitnicy w umówioną porę. Szałsza i główną drogą przez Grzybowice, skrót działkami i dojechałem na pętlę z zegarmistrzowską punktualnością.
Nadjechał i Daniel, sprawca telefonu, który po upewnieniu się, że nie mam większego zamysłu na najbliższe kilometry, opowiedział mi o tajemniczej Bramie Gwareckiej. Upewniłem się tylko, że to nie daleko, a za razem daleko od centrów miast i już raźno sunęliśmy naprzód w kierunku Ptakowic. Oczywiście, gdy wszystko piękne, coś musi zawieść. Co tym razem? Dojechaliśmy w pobliże celu i Daniel zaprezentował swoją minimapę w wersji GPS 0.1. Kartka pomaziana zgrabnie długopisem w jedynie dla Daniela zrozumiały sposób miała nas zaprowadzić do ostatecznego celu - Bramy. Cóż by to jednak było, gdyby nie dojazd błotem wśród przepięknych okoliczności przyrody. Piękne, soczyście zielone łąki, gęste skupiska drzew i jakże kochające nas wysokie krzaki i pokrzywy. Nie zrażając się jednak przemierzaliśmy kolejne metry leśnych gąszczy szukając i szukając. Ostatecznie, po chyba ponad godzinnym szukaniu poddaliśmy się. Jedynie raźnie płynąca woda zdawała śmiać się nam w twarz i swym śmiechem zachęcała jedynie komary, by nam towarzyszyły.
Dalej już zdecydowanie gryźliśmy oponami nieco stabilniejszy, choć niekoniecznie równiejszy asfalt a celem wynagrodzenia sobie nieudanych poszukiwań pojechaliśmy do Sztolni Czarnego Pstrąga. Tam spędziliśmy chwilę czytając wszelkie tablice z nadzieją, że może jednak znajdziemy coś o poszukiwanej Bramie, która przecież dawniej była elementem infrastruktury Sztolni. Nieco zawiedzeni pojechaliśmy jeszcze pod szyb zabytkowej Kopalni Srebra, do której niegdyś sztolnia wiodła, ale otaczający nas z wolna mrok ponaglał, by dłużej się już nie rozczulać i jechać dalej, w kierunku naszych domostw.
Nawet jeśli zamknięte, to przecież piękne. |
Trasę zakończyliśmy pod siecią zaprzyjaźnionych sklepów "Zielony Płaz", skąd zaopatrzeni w nasz ulubiony, owocowy i bezalkoholowy trunek pomaszerowaliśmy na ławeczkę. Nie udało się. Ale do trzech razy sztuka. Bibielę też za trzecim razem dopiero odkryłeś do końca. No nic, to do następnego razu. Do piątku. Do Masy. I tak wymieniwszy równoważniki zdań, zwane inaczej skrótami myślowymi, pojechaliśmy już każdy w stronę swojego domu.
Mapa była profesjonalna, tylko odrobinę odbiegała od rzeczywistości. Pewnie jakieś 2-3 kilometry. Fajnie jednak, że się poświęciłeś i wlazłeś ze mną w te chaszcze. Nawet jak się nie dotarło do celu, to chociaż fajną miejscówę na ognicho udało się znaleźć.
OdpowiedzUsuń