Październik w kwestii rowerowej był co najmniej ubogi. Jednak cóż narzekać, skoro to jesień i jakżeby spodziewać się, że przez cały czas świecić będzie słońce. Ostatnio jednak pojawiła się nadzieja, że pod koniec miesiąca ten stan nieco się zmieni, a dziś miała być już w ogóle rewelacja, choć jeśli miała się sprawdzić tak, jak wczorajsza pogoda, to jednak można było mieć pewne obawy - zapowiadano słońce i ocieplenie, tymczasem padał deszcz, a słupek rtęci też się nie popisał. Na szczęście dziś jest zdecydowanie cieplej, wiec cyfrową drogą umówiłem się z Piernikiem na rowerowanie.
Gdy tylko wyprowadziłem rower z domu, zaczęło lekko kropić, jednak w tej chwili miałem już to w lekkim poważaniu, podobnie jak przybyły chwilę później towarzysz. Po określeniu gdzie nie chcemy jechać ostało nam się mało możliwości, a właściwie tylko dwie, więc w niecodzienny sposób połączyliśmy obie. Kopalnianą w stronę OMG, odbicie w lewo i zacna prędkość na wzorowej drodze rowerowej w nowej Strefie Ekonomicznej. Postanowiliśmy przejechać za Rokitnicę przez las, żeby tradycyjnie ominąć mniej lubiane centra o sporym natężeniu ruchu. O dziwo mimo tylu dni z opadami las był zupełnie bezproblemowo przejezdny, a błoto nie rzucało się na nas z każdej strony. Teraz już Niebieskim szlak(mnie trafia)iem jechaliśmy na historyczny Pilzendorf. Dalej już bez większej filozofii sed facilisis na Czechowice korzystając z uroku chwalonego już przez nas nowego wiaduktu dostępnego jedynie pieszym i rowerzystom. Pauza.
O dziwo jest ciepło, palce mi nie odmarzły, a i stojąc dłuższy czas nad taflą czechowickiego zalewu nie czułem chłodu. Tymczasem nastał zupełny już mrok, a nam już nie bardzo chciało się jechać dalej. Mimo to nie ułatwiliśmy sobie życia i kontynuowaliśmy zaplanowaną trasę. Wyjechaliśmy na ul. Toszecką i raźno jechaliśmy w kierunku centrum Gliwic. Żeby jednak nie było tak monotonnie skręciliśmy w lewo na szlak rowerowy wiodący przez las, który z pomocą lampki Piernika można było przejechać niemal jak za dnia nie martwiąc się, że nie zauważymy jakieś dziury czy innej przeszkody. Przez Szobiszowice i Żerniki dotarliśmy w końcu pod Radiostację, gdzie rozgościliśmy się wygodnie na ławce, jakby mało nam było dziś siedzenia - w pracy/na uczelni, na siodełku całą drogę i jeszcze teraz.
Gdy nasze rozmowy skwitowało stwierdzenie, że obojgu nam nie chce się wracać, na przekór zebraliśmy się na ostatni odcinek. Tu droga już bez finezji, bo Żerniki, Szałsza i lasem, gdzie jak niemal zawsze czyhało na nas błoto i kałuże. Wystarczyło jednak przebrnąć przez to spokojnym tempem i ostatnia niemal prosta do domu. Uśmiech na mordkach, że udało się nam ruszyć w końcu szacowne cztery litery na rower i to nie bynajmniej z lenistwa, a raczej z powodu pogody. Trzeba będzie teraz korzystać do oporu, póki jeszcze zapowiada się kilka ładnych dni...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)