Ulice, ścieżki i chodniki powoli zaczynają brązowieć od liści. Brzmi raczej pesymistycznie, ale tym razem do złotego koloru brakowało jedynie słońca, które skryło się natychmiast, gdy wsiadłem na rower. Po dłuższym dumaniu gdzie można jechać mój wybór padł na DSD. W końcu jest jesień, czyli szykują się tam najpiękniejsze widoki. Wybrałem więc najprzyjemniejszą trasę szlakami rowerowymi wprost do samej doliny, nie licząc przyjemnego zjazdu "o jeden za daleko". Niestety to, co zastałem już w samej Sportowej Dolinie, daleko wykraczało poza moją definicję spokojnej i miłej przejażdżki. Kilka ogromnych koparek, szlaki przeorane przez gąsienice i wielkie koła ciężarówek i ogólny rozpiiiiiii... Do tego wszędzie tabliczki "zakaz wstępu", "teren budowy" i inne tym podobne, mnie jednak ani się śniło wrócić teraz żeby objechać to wszystko dookoła. Morfina i tak dziś trzymała się nawierzchni jak natchniona mimo piasków, kamieni i licznych dziur, więc niemal pełną prędkością przejechałem przez ożywione wyrobisko nie wzbudzając nawet zainteresowania miejscowych ochroniarzy.
Z rozpędu ominąłem wielki kanion, nie trafiłem też na RedRock'a, bo wyjechałem gdzieś po jego drugiej stronie, co w sumie i tak wyszło mi na dobre. Wykorzystałem chwile słońca, by pstryknąć telefonem kilka kiepskich fot, oglądnąłem kilka wieżyczek jak ta powyżej i pojechałem dalej mając w głowie fakt, że Daniel zawsze chwalił pobliski park w Reptach. Zaskoczony stwierdziłem, że jesień tu jeszcze nie dotarła, przejechałem więc bez zbędnego marudzenia opustoszałymi alejkami wokół całego kompleksu i już wyjechałem na drugiej jego stronie. Teraz mocno się skupiłem, żeby przypomnieć sobie przebieg odbytej kiedyś z Piernikiem trasy. Trasa miała w pewnym momencie świetny punkt widokowy, a jako że miałem w torbie lornetkę, a słońce powoli się chyliło ku zachodowi, przyśpieszyłem.
Oczywiście dotarłem chyba na właściwe miejsce, bo do końca nie byłem tego pewien. Nie miałem już ochoty weryfikować tego z mapą, bo niestety na horyzoncie pojawiły się już wieczorne mgły. Jakby tego było mało, to jeszcze od kilkunastu kilometrów coś upierdliwie piszczało mi w napędzie, wykorzystałem więc postój na szybki serwis. Zgarnąłem z łańcucha pył, który w połączeniu ze smarem stanowił bardzo ciekawy, acz destrukcyjny dla łańcucha ozdobnik. Dałem świeżą porcję smaru kolejny raz pod nosem grymasząc jak kiepski on jest, że po około stu kilometrach trzeba go znów używać. Jeszcze tylko zsynchronizowałem telefonicznie wieczorne plany z planami Janka i ruszyłem w drogę powrotną, bo choć jeszcze chwilę po głowie chodziła mi ochota na kręcenie w stronę Czechowic, to szybko przesłoniła ją wizja kubka ciepłej herbaty i wygodnej kanapy. Na koniec, by dopełnić dnia zmontowałem jeszcze tylko małą panoramę, której wykonanie nieco utrudniło słońce, które akurat właśnie wtedy zaświeciło z naprzeciwka... No dobrze, już nie marudzę dłużej.
...."kompleksu i już wyłem na drugiej".... gdzie, lub do czego tak wyłeś ;).
OdpowiedzUsuńdzięki, już poprawione - głodny chyba byłem i zjadłem kilka literek ;)
OdpowiedzUsuńSkoro pojechałeś na Repty nijako za moją rekomendacją tamtejszego parku, to post niniejszy winiem nosić tytuł "Roweroholik poleca tunel z liści".
OdpowiedzUsuńA ten wiadukt kolejowy w Zbrosławicach też niczym sobie, choć pociągu tam już nie zaznasz. Skoro zaś jechałeś w stronę Wieszowy, to penie górkę tamtejszą też przeklnąłeś ze dwa razy, co?
Górka jakoś szybko mi minęła, zwłaszcza, że na szczycie miał czekać piękny widok. Oczywiście było już tak późno, że zobaczyłem jedynie mgły...
OdpowiedzUsuń