Tak, tak, to już okrągły, dwudziesty raz. Niesamowite jak ten czas szybko mija. Dlatego dziś ograniczę się do opisania głównych atrakcji, wszakże dużą dawkę zdjęć można znaleźć już na blogach przyjaciół "od roweru": Roweroholik i Born To Be Wild.
Zatem przechodząc do meritum i wszelkich niespodzianek zaczynając od kolejnego spotkania się na kilka minut przed czasem, co zdarzyło się nam już ostatnio drugi raz pod rząd. Nowa tendencja? Ruszyliśmy raźno w składzie Janek, Piernik i moja skromna/chuda postać w kierunku pl. Wolności, gdzie za pół godziny miała nastać rowerowa rewolucja. Nie było zaskoczeniem, że byliśmy pierwsi. Szybko jednak dojechały kolejni zroweryzowani towarzysze, aż zebrała się nas niecała dwudziestka, w tym jedna reprezentantka płci piękniejsze. Do tego eskorta w postaci dwóch radiowozów, można więc jechać w nową, nieco dłuższą trasę.
Szybko się okazało, że panowie policjanci nie znali naszych zamiarów i gdy zatrzymałem się z Piernikiem na wymianę akumulatorów w lampie błyskowej i powrocie na planowaną trasę, Masa mknęła dalej, ale wciąż zimową wersją. Rozpoczęliśmy więc szaleńczy pościg wspierany przez koordynaty, których udzielał bohatersko przez telefon Janek. Dopadliśmy peleton dopiero za budowanym stadionem Górnika... Dalej na szczęście obyło się już bez większych niespodzianek aż po metę i wszyscy dotarli cało, zdrowo i z uśmiechami na twarzach.
Po przegrupowaniu się z niemal połową peletonu pojechaliśmy do Kubusha, który zabrał stęsknioną Monę na mały spacer. Ta szaleńczo wyrwała do przodu w pogoni za najbliższym rowerem i tak już biegła właściwie całą trasę przez park, kawałek asfaltem, a później przez niewiarygodną scenerię rodem z horroru w "Parku Rodzinnym", który spowiła mgła znad pobliskiej Bytomki. Niewiarygodne przeżycie.
Odprowadziliśmy Anię, Kubusha i ich zadowoloną ze swojego spaceru w tak nietypowym towarzystwie aż siedmiu rowerów Monę. Teraz już tylko w kwartecie mknęliśmy odprowadzić Piernika, a ja po drodze dobijałem już targów z roweroholikiem Danielem. W raz z nim i Jankiem wyruszyliśmy jeszcze na dalekie rubieże Rokietnicy, gdzie sfinalizowałem transakcję z Danielem - wkrótce zresztą pochwalę się moim nabytkiem. Teraz już tylko powrót z Jankiem w dłuższej pogawędce o tym i owym, wszakże nie widujemy się ostatnio za często, a tematów wciąż się nam mnoży. Towarzysz dwóch kółek odprowadził mnie pod moją rezydencję, gdzie jeszcze chwilę zasypywaliśmy się pewnie niezrozumiałymi dla zwykłego śmiertelnika pojęciami i technologiami dochodząc jednak do wspólnych wniosków, że trzeba to jeszcze kiedyś omówić to i wszystko inne jeszcze raz. Tak minął piątek - rowerowe rozładowanie nazbieranych przez cały tydzień negatywnych emocji w doborowym towarzystwie.
Podziękowania dla Piernika za foto.
To małe niezgranie z policją miało jednak swoją dobrą stronę - jak na pogodę jednak nadal bliższą zimowej niż wiosennej, pomylona trasa była akurat w sam raz. Pamiętam jedną Masę w Bytomiu, gdzie przy o wiele niższej temperaturze włóczyliśmy się ponad godzinę i każdy wyczekiwał tylko, żeby już się skończyło. Nic na silę :)
OdpowiedzUsuń