Gdy Dawid kiedyś królem był... Od prapremierowego Davida na gliwickim placu Krakowskim minęło sporo czasu i wiele też zmieniło się w samym spektaklu, na który czekałem już od dobrych kilku miesięcy. Wiedziałem, że warto, że tym razem będzie już wszystko na spokojnie przećwiczone setki razy, w końcu minęły dwa lata na doszlifowanie dzieła, które wcześniej tak naprawdę powstało od pierwszych prób do prapremiery w dwa miesiące. I było warto czekać.
Zawsze podziwiałem u aktorów Teatru "A" umiejętność adaptowania się do nowych miejsc. Właściwie Góra św. Anny nowym miejscem dla nich nie jest, w końcu grywają tu co najmniej raz w roku, a ostatnio zdecydowanie częściej. Tym razem jednak pogoda spłatała niespodziankę wywracając mozolnie stawianą scenografię. Nie napędziło to jednak nikomu strachu, bo szybko zrodził się pomysł, by w takim razie wykorzystać jako tło fasadę Domu Pielgrzyma, a na scenę zaadaptować jedne z wejściowych drzwi, trawnik i... balkon!
Nie będę się przyczepiał sprzętu - wiadomo - z mikroportami problemy są zawsze. Tym razem prócz biednego Jessego wszyscy byli dobrze nagłośnieni, a światło padało tam, gdzie powinno budując piękną i prostą scenografię. Odświeżone partie wokalne brzmiały bardzo dobrze, a jedynie lekki mój niedosyt wciąż budzą instrumenty, zwłaszcza gitary, co do których wciąż miałem nadzieję, że ktoś w końcu puści wodzę fantazji i zagra może mniej rytmicznie i "popranie", a po prostu bardziej spontanicznie.
Ostatecznie jednak nie ważne są tu moje oczekiwania, a treść spektaklu, która także nieco się zmieniła - niewątpliwie na plus. Główny wątek o Królu Dawidzie, który dopuszcza się coraz większych grzechów przerywają co jakiś czas retrospekcje z czasów jego młodości, jakby wracające wspomnienia. Dawid popełniający kolejne świństwa zestawiany jest z kontrastującymi chwilami, gdy żył w łasce u Boga. Bohater ostatecznie się opamiętuje, a dobro tryumfuje w przedstawieniu spektakularną i najdonioślejszą chwilą w życiu Dawida - przeniesieniem Arki Przymierza do Świątyni, co jest zdaje się najlepszym możliwym zakończeniem.
Fragmenty układanki, którą w "roboczej wersji" miałem przyjemność oglądać dwa lata temu, zostały zebrane w jedną spójną całość. Przygotowania na pewno dały popalić aktorom. Rozmach już w samej ilości osób na scenie z pewnością przerósł Goliata. I pomyśleć, że za nieco ponad tydzień kolejna premiera... ma zdrowie, ale i przede wszystkim zapał, wiarę i pomysły ten Teatr "A". I oby tak dalej!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)