sobota, 21 maja 2016

Juwenalia Śląskie

Po ostatnich przygodach na gliwickich Igrach byłem dość sceptycznie nastawiony do juwenaliowych klimatów. Ostatecznie jednak dałem się przekonać, że może nie będzie aż tak źle, tym bardziej, że i lista koncertujących zespołów zapowiadała się całkiem spokojnie i przyzwoicie. Wsiedliśmy zatem z Agą i Jankiem do mojej srebrnej strzały i pomknęliśmy w kierunku stolicy województwa snując luźne rozmowy o nadziejach na udany koncert i zwykłej ciekawości samego miejsca, w którym jeszcze żadne z nas nie było. Parkujemy pod galerią i ruszamy za tłumem młodzieży dziwiąc się, że jeszcze nie dobiega nas ze sceny ni jeden odgłos...


Do sceny docieramy dokładnie w chwili, gdy zespół kończył się rozstawiać i rozbrzmiewała jego zapowiedź. Mikromusic zafascynowało mnie już dawno, dopiero jednak w zeszłym roku miałem okazję usłyszeć ich na żywo. Był to wyjątkowo dobry koncert: zgranie zespołu, idealnie strojące instrumenty i dobry spec od suwaków na konsoli to właściwie przepis na udane widowisko. Wtedy tego nie zabrakło i dziś również, choć na początku Natalia Grosiak miała jakieś problemy z odsłuchem. Na brak światła też nie mogłem narzekać, bo zwyczajnie było jeszcze zupełnie widno. Zaskoczyła mnie też atmosfera pod sceną - jakże odmienna od tej, jaką zastałem nie tak dawno w Gliwicach. Piknikowy klimat, studenci barwni i uśmiechnięci. Mimo alkoholu w obiegu nikt tu nie był przesadnie wstawiony, a w pierwszych rzędach panowała po prostu dobra zabawa i całkowite zasłuchanie w dźwięki dobiegające ze sceny. Zatem można się dobrze i kulturalnie bawić? Można.

O Mikromusic, choć grają już od 14 lat, w internecie wciąż jest dość mało ciekawych informacji. Owszem, wszyscy piszą, że grupa została założona w 2002 roku we Wrocławiu przez Natalię Grosiak i Dawida Korbaczyńskiego. Poza tym jednak wszyscy ograniczają się do odnotowania, ze w 2004 roku zespół był finalistą opolskich Debiutów, natomiast dwa lata później, w lutym, wydał debiutancką płytę Mikromusic, której patronowała radiowa Trójka. Dziś zespół ma na swoim koncie kilka nagród i wyróżnień oraz aż pięć znakomitych albumów. Koncert jednak skupił się już głównie na najnowszym wydawnictwie pt. Matka i żony, który jest moim zdaniem wyjątkowo żywym i skocznym albumem, w porównaniu do wcześniejszych. Miło było przy okazji usłyszeć zespół właśnie w nowych brzmieniach, bowiem w zeszłym roku miałem przyjemność słuchać ostatniego koncertu ze starym repertuarem - raptem miesiąc przed premierą nowej płyty. 

Przez cały koncert bawiłem się znakomicie i z uśmiechem na twarzy nuciłem kolejne kawałki z jeszcze nie do końca poznanej przeze mnie płyty oraz już z większą pewnością tych starszych. Przerwy zaś wypełniały krótkie uzupełnienia Natalii, która wyjaśniała po kolei skąd wzięły się kolejne utwory oraz jakie wiążą się z nimi historie, dzięki czemu tchnęła w utwory jeszcze więcej intymności. Wszystko to, wraz z najwyższym poziomem muzyków obecnych na scenie, sprawiło, że koncert był wyjątkowo przyjemną podróżą i aż trudno było uwierzyć, że można zbudować taki fajny, lekki i pozytywny klimat.

Największą radość jednak sprawiło mi zaśpiewanie przez Natalię utworu Bezwładnie, który na ostatniej płycie zaśpiewała w duecie ze Skubasem. Był to dla mnie swego rodzaju sprawdzian, jak dobrze pamiętam już obie partie i czy dam radę nucić sobie pod nosem drugi głos pod nieobecność Skubasa. Prawdę mówiąc marzy mi się odrobinę nieśmiele, żeby móc kiedyś, gdzieś, na jakimś bardziej kameralnym koncercie spróbować swoich sił w dośpiewywaniu tej drugiej partii. Cóż, może kiedyś się uda? Swoją drogą to wcale nie tak nierealne marzenie, zwłaszcza, gdy cokolwiek śpiewać się jednak potrafi.

Wracamy jednak na ziemię, bowiem po koncercie Mikrusów nastała długa cisza, którą techniczni wykorzystali do przeorganizowania sceny, my natomiast do zadbania o swoje żołądki. Niebo powoli przybierało kolor granatu, gdy na scenie zabrzmiała druga gwiazda wieczoru - Mela Koteluk. Wróciliśmy więc pod scenę, gdzie panował już całkiem solidny ścisk, choć atmosfera nadal była wyjątkowo przyjemna. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o odbiorze koncertu... Głośniki wręcz wyrywały się z zawieszeń, a do uszu docierała przyjemna, acz zagłuszająca wszystko inne fala niskich tonów. Próbowałem zatem przemieścić się gdzieś dalej, jednak nawet ze znacznej odległości trudno było wychwycić bogate brzmienie bardzo licznego zespołu Meli. Strasznie szkoda, bo instrumentarium mieli naprawdę spore i ciekawe, tymczasem ktoś postanowił to wszystko zepsuć wysuwając na pierwszy plan bas i niezrozumiały hałas całej reszty instrumentów i wokalu.

Byłem mocno zawiedziony także oświetleniem. Zespół przywiózł ze sobą sporo szpargałów, w tym widoczne powyżej błyszczące koło. Można było zrobić naprawdę piękne widowisko, wyszła natomiast niezrozumiała i niedoświetlona papka. Z mojej strony na jedno ostre zdjęcie przypadało kilkanaście nieudanych. Cóż, trzeba będzie wybrać się na koncert raz jeszcze, żeby móc powiedzieć coś więcej tym, co najważniejsze, czyli samym występie artystki z zespołem.

Na deser został jeszcze jeden zespół: Pidżama Porno, polski zespół punkrockowy, który okazuje się być równie stary, co ja sam. Liderem grupy jest wyjątkowo charyzmatyczny Krzysztof Grabaż Grabowski, który jest również autorem tekstów. Zresztą znany jest także z innego, założonego przez siebie zespołu, Strachy na Lachy oraz z niezależnie od tego funkcjonujących poetyckich tekstów. Prawdę mówiąc zawsze bardzo zazdrościłem mu wyjątkowego stylu i talentu, w jaki dobiera słowa tworzące niewiarygodne opowieści w zaledwie kilku zwrotkach.

Zastanawiając się coby tu napisać o Pidżamie z wielkim zdziwieniem zauważyłem, że ostatnia płyta, Bułgarskie centrum, zostało wydane aż 12 lat temu! (2004 r.). Od tego czasu zespół zdążył kilkukrotnie zmieniać swój status z działającego na zawieszony i odwrotnie. Pewnie taki to urok, gdy funkcjonuje się w dwóch zespołach. Nie mniej cieszę się, że w końcu mogłem usłyszeć na żywo bardzo specyficzny głos Grabaża na żywo. Ten oczywiście na scenie pojawił się w swoim charakterystycznym składanym cylindrze, który ponoć fachowo zwie się szapoklak. Chwycił mikrofon i ot tak zaczął śpiewać zabierając wszystkich w daleką podróż po swojej nie najmłodszej, ale wciąż niezwykle aktualnej twórczości.

Niestety nie mogłem wysłuchać tego koncertu do końca. Codzienność zaczęła nas naglić, a i sami opadliśmy już nieco z sił, niechętnie więc skierowaliśmy nasze kroki na powrót, w stronę zaparkowanego samochodu. Długo jednak za plecami brzmiała nam jeszcze Pidżama, tym wolniej więc wychodziliśmy mijając wciąż gęste jeszcze tłumy imprezowiczów. Cóż, czekał na nich jeszcze jeden zespół, a nas... wczesna pobudka nazajutrz.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)