środa, 25 sierpnia 2010

Tajemnicza Bibiela

Chyba nikomu nie trzeba wmawiać, że jeden telefon potrafi wiele zmienić, a już na pewno plany, na większą część dnia. Tak było i dziś, gdy odebrałem niespodziewany telefon. Daniel z blogu obok, bo to jego numer wyświetlił telefon, zaproponował Bibielę. Nie wiele się zastanawiałem mając już przed oczami wszystkie atrakcje widziane już nie raz na zdjęciach i opisywanych przez Daniela. Zabrałem swój ekwipunek rowerowy i ruszyłem na miejsce spotkania.
Chwilę później już razem kręciliśmy przez Helenkę układając przebieg naszej dzisiejszej wycieczki. Za pierwszy cel postawiliśmy sobie tym razem dojazd do RedRock, czyli miejsca, do którego ostatnio nie udało nam się dojechać za sprawą złośliwości rzeczy martwych, to jest dętki Janusza. Jednak tym razem już bezbłędnie trafiliśmy na miejsce. Niestety, przez rok wiele się zmieniło, jak to Daniel mi opowiedział, a z dawnych uroków zostały już tylko zniszczone ławeczki i pełno śmieci w koło. "To my, ludzie, sami sobie robimy ten śmietnik".



Kilka zdjęć i zjechaliśmy do widocznych z góry ruin, prawdopodobnie danego zarządu tutejszej kopalni. I tu na pierwszy rzut oka widać było dewastatorskie działanie człowieka. Spray na ścianach i tylko ślady po wyrwanych metalowych elementach konstrukcji budynku.



Następny przystanek zanotowaliśmy nieco dalej w jednym z najbardziej obłędnych miejsc w regionie - Kamieniołomie. Przede wszystkim niesamowitym urokiem tego miejsca jest to, że dojazd umożliwiają jedynie rowery, lub bardziej terenowe pojazdy, dzięki czemu najczęściej jest tam totalna cisza i spokój. Krajobraz w koło także zwala z nóg. Wpierw przejechaliśmy wzdłuż krawędzi, później pierwszym pokładem, by tak stopniowo zjechać na samo dno "wielkiego kanionu". Spędziliśmy tam dość sporo czasu dumając nad pięknem i kruchością ogromnych, otaczających nas, ścian. Dociekaliśmy także skąd bierze się tutaj woda, która nieustanie spływa, nawet jeśli wydaje się nam to niemożliwe.





Czas upływał nieubłaganie, wróciliśmy więc na asfaltowe drogi i kręciliśmy dalej, tym razem już bezpośrednio do naszego celu, magicznej Bibieli. Dla mnie przy okazji była to możliwość do poznania nowych dróg, na których jeszcze nigdy wcześniej asfalt nie mógł narzekać na moją obecność, a ja na jego miejscowy brak zwany inaczej dziurami. Jednak drogi nie były aż tak złe, więc mogłem skupić się raczej na pięknej okolicy i co jakiś czas przypominającej o swoim istnieniu przeszywającym bólem nodze. Ale nic już nie mogło zmienić planów. W końcu tabliczka ze znajomą nazwą. Bibiela w lewo. Skręciliśmy i jechaliśmy drogą, która śmiem twierdzić, mogła jeszcze pamiętać nieco z lat świetności kopalni. Daniel co jakiś czas opowiadał nieco ciekawostek z okolicy, opowiedział i teraz, jak pierwszy raz szukał "pomarańczowego szlaku". Dziś mój niezłomny przewodnik i towarzysz drogi był tutaj trzeci raz, więc nie musiałem się o nic martwić, prócz tego, by jechać. Wjechaliśmy w jeszcze bardziej urokliwą drogę, wzdłuż której widniały co jakiś czas namalowane na drzewach pomarańczowe rowery oznaczające nasz szlak. Podjechaliśmy pod tablicę z opisem i od tego momentu rozpoczęła się przeprawa przez wszelkie chaszcze, wszystkie odmiany kłójących choinek i ich suchych gałęzi, oraz oczywiście blisko metrowej wysokości pokrzyw. Ale nic to w obliczu ruin, które wyłaniały się niechętnie zza drzew. Aparaty w dłoń, a w naszych głowach powstawały już wizje jak to mogło wyglądać kiedyś i do czego mogło służyć. W tej magicznej atmosferze i zadumie przemieszczaliśmy się z wolna, by nie utracić choćby odrobiny z tej magii.



,,W borach na tak zwanych pasiekach, kilometrów na wschód od Miasteczka znajduje się za topiona kopalnia rudy i kruszcu Bibiela. W latach po 1880 poczyniono tu pierwsze poszukiwania rudy i kruszcu i natrafiono na niezmierne pokłady rudy żelaznej, jako też na srebrnonośny kruszec ołowiany, co spowodował w r. 1889 otwarcie kopalni o wielkich rozmiarach" tak opisuje kopalnię Jan Nowak.



W 1889 roku rozpoczęto budowę dwóch kopalń: pierwszej rudy cynkowo-ołowianych " Szczęście Flory ", oraz drugiej kopalni rudy ,,Bibiela". Dwa lata później obie kopalnie pracowały już z pełną wydajnością dając zatrudnienie 700 osobom i łącząc się z Miasteczkiem Śląskim za pomocą kolei wąskotorowej.



17 czerwca 1917 roku, gdzie około godziny 12:00 z ociosów kopalni wypłynęła woda, której nadmiar z trudem wypompowywały jedne z nowocześniejszych w tamtych czasach elektryczne pompy. Specjalne służby zostały wezwane do sprawdzenia wycieku. Oceniono, że wyciek jest niegroźny i niedługo powinien się skończyć. O godzinie 13:45 po raz drugi wypłynęła woda, tym razem z niewiarygodną siłą w ilości 38 m2 na minutę. Rozległ się alarm i natychmiastowa ewakuacja kopalni. W czasie dwóch godzin cała kopalnia wraz z drogą dojazdową znalazły się pod wodą, wraz z wszystkimi drogimi urządzeniami.



„Maszynistów, którzy do ostatnich chwili pilnowali maszyny, pędziła jeszcze blisko do powierzchni. W przeciągu dwóch godzin kopalnia była całkowicie zatopiona i wraz z nią wszystkie maszyny i kosztowne urządzenia górnicze – zatopił się milionowy skarb, zaś 700 górników straciło pracę. Ludzie twierdzili, że to kara Boża” opisuje zatopienie kopalni Jan Nowak.


Gdy w końcu nasze zegarki zgodnie przekazywały nam cyfrową wiadomość, by jechać dalej, wsiedliśmy na nasze dwa kółka i niechętnie ruszyliśmy w stronę Miasteczka Śląskiego, gdzie miała już czekać na nas Kolejka Wąskotorowa. Wraz z rowerami ulokowaliśmy się w ostatnim wagonie by taką przejażdżką z przeszłości wrócić do rzeczywistości i współczesności. Wiele osób chciałoby wehikuł czas, nam jednak w zupełności wystarczyła wyobraźnia i wyprawa do tych niesamowitych miejsc. Godzinny powrót do Bytomia minął niesamowicie szybko, a spalinowy silnik lokomotywy znów musiały zastąpić nasze mięśnie i rowery. Niechętny powrót do Zabrza i powrót do domu...


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)