piątek, 3 lutego 2012

Najszybsza Masa na Świecie!

Poranek przywitał mnie ponownie temperaturą bliską -20ºC. No nie może być - pomyślałem - dziś przecież Masa w Gliwicach... Po południu było 6ºC więcej, co jednak dziś nie robiło zupełnie żadnej różnicy. Przez ostatni tydzień przywykłem zresztą, że różnice temperatur między tym co za oknem, a tym co mam w ciepłym biurze czy pokoju sięgają aż 45ºC. Zatem odziałem się w spodnie narciarskie, polar i narciarską kurtkę. Kominiarka, okulary, kask, coś jeszcze na szyję i po dwie pary skarpet i rękawic musiały dziś zdać swój egzamin w warunkach iście arktycznych. Rower w sumie też nie miał łatwego zadania, jednak był na to dobrze przygotowany - umyty, wszystko dokręcone i smarowane.
Około 17:00 podjechałem po Janka i razem zajechaliśmy jeszcze do bankowej, metalowej kapliczki - ciekawe co pomyślał sobie operator monitoringu. Ja jednak potrzebowałem trzech króli w poczet zamówionych przez Skuda części, z których część już dotarła i dziś miała być do odbioru przy okazji GMK. Później już standardowo ruszyliśmy przez os. Kopernika i obok domostwa Kubusha, by upewnić się, czy ktoś tam jednak na nas nie czeka. Nie czekał, więc pognaliśmy w miarę sprawnie i szybko z racji kiepskiego czasu w stronę Gliwic.
 Jak widać po samym dojeździe dorobiłem się już zacnej lodowej brody na mojej kominiarce, która świetnie spełniała przy okazji swoje zadanie i skutecznie chroniła przed zimnem. Na pl. Krakowskim krążył tylko Darek, jednak w chwilę później zaczęli dojeżdżać kolejni zapaleni bikerzy i tak nazbierało się nas ostatecznie dziesięć duszyczek z całego serca pragnących już jechać. Trochu to za mało było, jednak policjanci stwierdzili, że nas eskortują o ile pojedziemy sprawnie i szybko. I pojechaliśmy... naprawdę szybko, wręcz odważę się stwierdzić, że była to najszybsza Masa na świecie!
 40 km/h pod górkę dla frajdy, a w sumie średnia mocno przekraczała dwudziestkę. Do tego każdemu dopisywał humor i co rusz chwaliliśmy się co komu zamarzło: Jankowi przerzutka, mnie i Chemikowi amor, Kirze hydrauliki a Skudowi światło w przedniej lampce ;)
Przejazd nie trwał więc zbyt długo, a pożegnania też nie były zbyt wylewne i czułe - po prostu "narka bo zimno" i już  gnaliśmy lekko zmęczeni z Jankiem w stronę naszych upragnionych, ciepłych domów. Zamienialiśmy się kilka razy prowadzeniem, żeby każdy z nas mógł chwilę odsapnąć, po jechanie na przedzie było bardziej męczące niż zwykle - zimno, lekko wiało i... zimno! Z Jankiem też nie żegnaliśmy się nawet wiedząc, że i tak szybko znów się widzimy. "To na razie" i wyprzedziłem całą resztką sił Janka i przemknąłem przez najniebezpieczniejsze w okolicy skrzyżowanie a później lekkim poślizgiem wpasowałem się w zakręt na swoją uliczkę płosząc jakiś przechodniów i kolejnym efektownym poślizgiem skończyłem dzisiejszą przejażdżkę pod bramą swojej willi. 33 km w takim mrozie? Zwariowałem do reszty!
I jeszcze "wyhodowałem" sobie prócz brody taki sopel...

4 komentarze :

  1. Muszę przyznać, że faktycznie trochę traciło to o wariactwo. Ja przeszedłem się ze śmieciami na hasiok i jak wróciłem, to miałem tak paluchy zmarznięte, że nie potrafiłem klucza dopasować.

    Miejmy nadzieję, że Zabrze będzie cieplejsze, bo na pewno nie będzie szybsze :)

    I jeszcze jedno w nawiązaniu do komentarza z poprzedniego posta: "Do tego każdemu dopisywał humor i co rusz chwaliliśmy się co komu zamarzło: Jankowi przerzutka, mnie i Chemikowi amor, Kirze hydrauliki a Skudowi światło w przedniej lampce" - szczególnie interesuje mnie ta kwestia hydrauliki Kiry - czyli w końcu ten olej zamarza w hamulcach czy nie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Teoretycznie olej nie zamarza - ale był na tyle gęsty - kiślowaty, że hamowanie było utrudnione i mogło się zakończyć rozerwaniem przewodów. Ostatecznie jednak jest to identyczny mechanizm, jak w samochodach, włącznie z olejem - więc nie powinno się nic złego stać.
    Zdania podzielone a legendy głoszą, że komuś coś się stało, inni kupują "zimowy" olej, a Kira tylko mocniej dociskała klamkę i też przeżyła.
    Ja bym się tam nie martwił - sam w tym tygodniu spodziewam się paczki z hydraulikami :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chłopaki spokojnie z moich spostrzeżeń wynika że w większości hydraulików jest zwykły DOT 4 jak w samochodach(ewentualnie DOT 5.1 ten ma wyższą temperaturę wrzenia, czyli jakieś 270 stopni o ile dobrze pamiętam), jak pewnie wiesz Daniel a Ty Serafinie przekonasz się wraz z uskutecznianiem jazdy autem w zimie na płynie, temperatura nie robi znaczącej różnicy, już prędzej uszczelka z zimna pęknie, niż coś się z płynem stanie :D Jedyne czym się różnią te płyny rowerowe od samochodowych to cena(rowerowe są droższe i jest go mniej w butelce :P). Chociaż słyszałem że niektóre rowerowe hydrauliki maja jakiś specjalny dedykowany płyn (olej mineralny). A Kira pewnie miała zapowietrzony tył, bo przód działał jak należy :D

    OdpowiedzUsuń
  4. I tu jest Janek cały pies pogrzebany - ja mam własnie ten olej mineralny. O płynie DOT można pisać legendy, ale jednego jestem na sto procent pewny - on jest tak żrący, że i może bym sobie pohamował na mrozie, za to następnego dnia musiałbym zmienić wszystkie uszczelki o linkach już nie wspominając.

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)