piątek, 2 lipca 2010

Gliwicka Masa

Jaka pogoda dziś była, to chyba nikomu mówić nie trzeba. Z nieba lał się skwar, a słupki rtęci, przynajmniej u mnie, wspinały się 33 kreski powyżej zera. Mimo to, trzeba spełnić swój już niemal obowiązek i dotrzeć jakoś do Gliwic na kolejną Masę Krytyczną. Popołudniem więc obraliśmy z Januszem kurs na szyb Maciej celem uprzedniego zaopatrzenia się w wodę na drogę i mniej, lub bardziej powoli zaczęliśmy się przemieszczać w stronę centrum sąsiedniego miasta. Oczywiście byliśmy nieco przed czasem, jednak wybraliśmy się jeszcze na rynek, gdzie zrobiwszy majestatyczne "kółko", pojechaliśmy już na cel celów, czyli plac Krakowski. Ku naszemu zaskoczeniu ekipa już się zbierała, więc tylko dołączyliśmy powiększając zgromadzenie rowerów i ich miłośników.
Masa opływała dziś w różne atrakcje, zwłaszcza jeśli chodzi o usterki związane z kontaktem z nawierzchnią. Nikt na szczęście nie całował się z asfaltem, ale gumy były dwie nim jeszcze ruszyliśmy. Na szczęście szybko poszły w ruch łatki i zapasowe dętki ujawniając nowe niespodzianki, o których pewnie doczytacie jeszcze na zaprzyjaźnionym blogu Janusza.
Fakt, faktem jednak w końcu nadszedł czas, by ruszyć. Niestety tym razem drogi jakoś smutnie puste, zapewne za sprawą upału i samych wakacji. A nas, rowerzystów/masowiczów również tym razem niezbyt wielu (dokładne dane będą na stronie GMK). Przejazd bez większych ekscesów, standardowa trasa i przemiłe towarzystwo sprawiło jednak, że masa miała swój klimat i urok.
Po zakończonej masie trzeba było wracać, na szczęście pogoda, a właściwie temperatura coraz bardziej sprzyjała. Zaskakująco wysoka prędkość przelotowa na trasie Gliwice-Zabrze mało nie zaowocowała większym karambolem, na szczęście ofiar wśród ludzi nie było, a ucierpiał rower Janusza. My jednak wtedy jeszcze nieświadomi skali zniszczeń podjechaliśmy do parku za Pstrowskim podziwiać chwilę wodne akrobacje fontanny i atakujących ją butelkami małych dzieci. Tym razem jednak nie było tłumów kąpiących się wręcz w fontannie, więc aż miło było chwilę posiedzieć.
Powrót już odbył się bez większych zakłóceń i atrakcji, nie licząc pustych ulic i skrzyżowań, na których, o zgrozo, nie trzeba było czekać, aż będzie można przejechać. Tradycyjnie niemal wpadłem jeszcze na chwilę do Janusza celem skopiowania zdjęć, jednak wcześniej przyjrzeliśmy się jego rowerowi. Niestety tylne koło nie należy już do tych idealnych, a hak przerzutek wymagał nieco "poprawek".
Dzień zakończył się oczywiście "rundą honorową" w jedynie mi wiadomym celu, który znów nie został osiągnięty. W pełnym oświetleniu, bo cóż, dni znów zaczynają się kurczyć i ubywać. Ech, jak ten czas szybko biegnie... Nieubłaganie.





Album na Picasa:


2010-07-02 Gliwicka Masa Krytyczna

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)