wtorek, 2 listopada 2010

Limit nieszczęść

Bo w życiu zwykle jest tak, że nigdy nie ma tak źle, żeby nie mogło być gorzej. 
  Niedzielny poranek i już byłem ugadany na wieczorne ognisko w tajemniczym miejscu i doborowym towarzystwie. Oczywiście w związku z kilometrami i niechęcią wobec komunikacji miejskiej, a zarazem propozycją Kuby, pojechałem na rowerze. Wpierw z Januszem wyruszyliśmy na poszukiwania czynnego sklepu, ale tradycyjnie zielony płaz nas nie zawiódł. Później już długa w centrum, gdzie spotkaliśmy się z Kubą i jego Lubą, by razem dojechać na miejsce. 
  A na miejscu już spora ekipa, która zawiodła nas w docelowe miejsce. Takie spotkania bardzo cenię, bo wnoszą wiele radości i pozwalają lepiej poznać tych, z którymi jeździ się na Masy i nie tylko. To też dobre źródło wiedzy wszelakiej, której braki udało się też uzupełnić. Genialna sprawa, a jakże niegdyś przeze mnie zapominana za sprawą skłonności do samotnego spędzania wieczorów przy świetle monitora. 
  Mój rower ma to do siebie, że nie może działać raczej niezawodnie, a każda nowa, działająca część powoduje odpadanie innej skłaniając mnie do kolejnych inwestycji. Dziś rower zaopatrzony we wzorowe światełka postanowił mnie spowalniać. Pomyślałem, ze pewnie któryś z hamulców grymasi, więc nie przejąłem się tym zbytnio. Jednak w drodze powrotnej włączył się jeszcze tryb orkiestra, co wszystkich (łącznie ze mną) zaniepokoiło. Sprawca nie kazał na siebie zbyt długo czekać i kilkaset metrów dalej poczułem mocny opór i rower zatrzymał się odmawiając dalszej współpracy. Natychmiastowa inspekcja wykazała, że tylne koło ani myśli kręcić się dalej w którąkolwiek stronę. Na szczęście, lub nieszczęście, do domu nie było już tak daleko... Rower został przypięty do plecaka i w drogę. Dzięki uprzejmości Kuby moja trasa skróciła się o połowę i unieruchomiony środek lokomocji mogłem zostawić u niego, by dziś go odebrać.
  Zaopatrzony w drugie koło przynajmniej mogłem teraz prowadzić rower do domu, zamiast nosić go na plecach. Niestety przyczynę usterki poznamy dopiero jutro, gdy zabiorę się do pracy nad opornym sprzętem. To zabawne, że najdroższa część w rowerze psuje się szybciej, niż supermarketowego pochodzenia reszta. Ale wiecie co wam powiem? I tak jestem szczęśliwy!
Pozdrawiam serdecznie wytrwałych czytelników
~Serafin

1 komentarz :

Śmiało, zostaw komentarz :)