niedziela, 8 sierpnia 2021

Miejski Ogród Botaniczny w Zabrzu

Miejski Ogród Botaniczny w Zabrzu to jedna z ciekawszych opcji, żeby uciec od wielkomiejskiego zgiełku na przyjazne i spokojne łono natury. Dobra opcja, gdy samemu chce się zebrać myśli, pójść na spacer z lepszą połową, czy na rodzinny wypad. My dziś pierwszy raz byliśmy w tej ostatniej grupie. 
Wędrówkę po Ogrodzie można odbyć całkowicie dowolnie - nie można nawet powiedzieć, że ograniczają nas iście parkowe alejki, bowiem tu i ówdzie na przełaj przez grządki poprowadzone są nietypowe ścieżki z kamieni i nie tylko. W ogóle wiele się tu w ostatnich latach zmieniło na lepsze i mam wrażenie, że z każdym rokiem to miejsce staje się jeszcze piękniejsze i lepiej dopracowane. Oczywiście nie brak tu śladów przeszłości, która sięga aż 1928 roku. Wtedy to na stanowisku dyrektora Miejskiego Zarządu Zieleni magistrat zatrudnił pochodzącego z Halle inspektora budownictwa ogrodniczego Fritza Berckling, absolwent cenionej Szkoły Ogrodniczej (Gartenbauschule) w Berlinie-Dahlem (źródło). To właśnie z jego inicjatywy powstał Ogród a śladami tej niemieckojęzycznej historii są chociażby zebrane teraz w jednym miejscu ceramiczne guziki z nazwami roślin.
Ja osobiście ze swoimi skłonnościami do zerkania na kulturę Dalekiego Wschodu najbardziej lubię zaglądać do Ogrodu Pięciu Świec, który powstał kilka lat temu i dziś już prezentuje się naprawdę okazale. Rośliny szczelnie otoczyły ten skrawek przestrzeni a czujne oczy i dłonie z sekatorami pracowników nadają orientalny sznyt temu zaułkowi. Nic dziwnego, że i Żonie się tu spodobało - do tego stopnia, że sami chcielibyśmy taki zakątek stworzyć w swoim ogrodzie.
Nie dane dane jest jednak dziś zaznać kojącego spokoju, w tej zielonej oazie, za sprawą naszej dwójki rozbrykanych maluchów. Robimy więc tylko kilka zdjęć i już zmierzamy na drugą stronę Ogrodu, w pobliże szklarni. Te mają być w najbliższym czasie zrewitalizowane, na co patrzę z lekką obawą, ponieważ obecne tam rośliny wspaniale zagospodarowały sobie obecną przestrzeń i w swojej dzikości wyglądają naprawdę genialnie. Mam nadzieję, że nim wbita zostanie pierwsza łopata, uda mi się jeszcze tam zajrzeć. Dziś, z dziećmi, lepiej jednak było ominąć bliższe spotkania z kaktusami i ich kolczastymi przyjaciółmi. 


Koniec końców lądujemy w pobliżu jedynego tutaj placu zabaw. To oczywiście zaleta, że w każdym kącie nie skrywa się atrakcja dla najmłodszych, która uniemożliwia spokojne przejście przez parkowe alejki - a wiemy o czym mówimy. Jest tutaj też skromna gastronomia, więc nasze maluchy mogły uzupełnić spalone wcześniej kalorie. W ogóle super jest ten absolutny minimalizm w dodatkowych atrakcjach w Ogrodzie: jeden plac zabaw, oferta gastronomi także niezbędnie minimalna. Ot tak, żeby nie odwracać uwagi od tego, że tutaj najważniejszy jest kontakt z przyrodą i podziwianie zgromadzonych w tym miejscu przedstawicieli flory z przeróżnych zakątków świata.                  
Tak właściwie wygania nas psująca się nieco pogoda. Na wieczór jednak mam w planach ponownie zaatakować jakieś nieśmiałe kilometry na dwóch kółkach. Pogoda w kratkę, jednak najważniejsze, że jest ciepło. Wyciągam ponownie Janka, z którym pokręciliśmy zachowawczo na nasz ulubiony wiadukt dokonać odgórnej inspekcji nad remontowanym szlakiem Bytom-Gliwice. Ruch odbywał się tylko jednym torem, za to na drugim trafiamy na taki oto ciekawy pociąg.
Niebo ostatecznie ośmieliło nas do ruszenia dalej, w stronę Koksowni Jadwiga. Podwójna tęcza, lekki deszcz i całkiem spory ruch jak na tę porę wynagrodziły to lekkie szaleństwo w niepewną pogodę. Pokręciliśmy się chwilę podziwiając jak ciężki sprzęt zjeżdża na teren dawnego dworca Zabrze-Biskupice. Ech, wspomnienia dobrych, beztroskich lat przyszły nam na myśl, gdy tak na chwilę odwróciliśmy nasze myśli od biegu codziennej dorosłości. I po co było dorastać? 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)