Ponad miesiąc czekania i w końcu się doczekałem. Wrocław, spotkanie z rok niewidzianą Alexis i koncert Kasprzycki Trio. Obrałem więc kurs na zabrzański dworzec PKP i tu już pierwsze zdziwienie. Obsłużyła mnie miła pani w okienku, a po peronie krzątają się służby porządkowe i tu i ówdzie coś sprzątają, zamiatają i ścierają. No dobrze, świat nie może się tak od razu skończyć, pomyślałem, ale moją zadumę szybko przerwała zapowiedź z głośników, że pociąg wstawi się punktualnie o 11:00. Dziwne, przecież miał przyjechać właśnie o tej godzinie, więc raczej nie spodziewałbym się punktualności. Nieufnie więc wsiadłem do składu, by już w Gliwicach zanotować pierwszą przesiadkę. Swoją drogą, to chyba moje nowe hobby, wręcz sport ekstremalny - przesiadki z pociągu na pociąg. Tymczasem jednak wysiadam w Gliwicach i spotykam Rycha, z którym zamieniliśmy kilka słów a po drugiej stronie peronu podjechał już kompletnie wyremontowany elektryczny zespół trakcyjny
EN57. Punktualnie.
|
W drodze, takie typowe foto. |
Wsiadłem więc i rozgościłem się w wygodnym fotelu, uprzejmy konduktor sprawdził bilet, po czym założyłem słuchawki i delektowałem się wygodną podróżą. Kolejnym miejscem przesiadki był Kędzierzyn, do którego dotarłem... punktualnie! Już mocno zaniepokojony tym faktem wysiadłem i niemal wpadłem na drugiej stronie peronu na mój kolejny pociąg. Tym razem wpierw się upewniłem, że tablice nie kłamią, bo zdawało się, że to nie może być prawda. Szynobus. Nowiutki, żółto-niebieski, czysty i gotowy do jazdy czekał na pasażerów. Zaszokowany usiadłem w wygodnym fotelu czując się niemal jak na pokładzie czarteru do Paryża. Ogromny ekran LCD promował województwo Opolskie, informował o trasie, przystankach i średniej prędkości, jaką aktualnie pomykał szynami. Świat się jednak kończy, bo za zachodnią granicę nie mogłem wyjechać w tak krótkim czasie, pomyślałem.
|
Na jednym z przystanków, cała kolekcja einemanbunkrów. |
Na szczęście w Opolu, choć punktualnie i znów po przeciwnej stronie peronu, czekał stary, dobry EN. Ale i tu sielanka trwała, bo jechał jakoś nazbyt płynnie, był czysty i w ogóle jakby z początku swojej działalności na Polskich torach. Na największy plac budowy, czyli Dworzec Wrocław Główny dotarłem może z dwuminutowym poślizgiem.
Porwany tłumem szybko wydostałem się na zewnątrz i raźno pomaszerowałem na miejsce spotkania - Rynek. Szybko zdzwoniliśmy się i chwilę później już serdecznie się witaliśmy. Skrótowo mówiąc, to czas upływał nam na rozmowach, wszak od roku się nie widzieliśmy. Odwiedziliśmy "Naleśnikarnie", później wybraliśmy się na dłuższy spacer, żeby odszukać rzeźbę "Pociąg do nieba", która prawdę powiedziawszy nieco nas rozczarowała. Ale chyba najczęściej tak bywa, że wspaniałe projekty na szkicach w rzeczywistości nie wyglądają już tak okazale.
|
Pociąg sterczący w stronę nieba. |
Gdy dodać do tego ponurą pogodę zakrawającą o bardzo późną jesień, otrzymamy gorzką esencję. Jednak nie zraziło nas to ani odrobinę, w końcu czekaliśmy na wspaniały koncert a mieliśmy sobie jeszcze tyle do powiedzenia. Wróciliśmy więc na Rynek i skryliśmy się w kawiarni na gorącą czekoladę, która moim zdaniem we Wrocławiu smakuje najlepiej. I tam chyba spędziliśmy najwięcej czasu. Wnętrze zmieniło się od mojej ostatniej wizyty i bardzo mi się spodobało, a tematów do rozmów nie brakowało.
|
Przynajmniej jeden udało się znaleźć. |
Nadszedł jednak czas, by skierować kroki w stronę legendarnego miejsca:
Centrum Sztuki Impart. By nadać nieco dreszczu całemu oczekiwaniu Alexis co chwila się zatrzymywała i zastanawiała, czy idziemy w dobrą stronę, ale ja jej bezgranicznie ufałem. Dotarliśmy bez problemu i trafiliśmy niemal idealnie na moment, od którego zaczęto wpuszczać na salę. Usiedliśmy w drugim rzędzie, na przeciw przygotowanego już puzonu i akordeonu. Teraz szalony zegar, który cały dzień odmierzał coraz krótsze minuty i kradł cenne chwile spotkania, zwolnił biegu niemal do zera. Czekaliśmy, sala się wypełniała, emocje rosły, a na twarzy mojej towarzyszki malowało się skupienie. Wieczność w końcu się skończyła, bo na scenę wyszedł zespół, nietypowe Trio, z Robertem Kasprzyckim na czele.
|
Pan Robert Kasprzycki w swoim żywiole. |
Usiedli dzierżąc swoje narzędzia do tworzenia misternej sztuki. Łącznie trzy gitary, puzon, akordeon i tajemniczy
duduk. Zapowiedź pierwszego utworu utwierdziła widzów, że bynajmniej nie będzie to sztywny koncert, gdzie artysta wzdycha do mikrofonu swoje teksty z lirycznym podkładem kolegów. Bo choć bycia poetom Kasprzyckiemu nie można odmówić, to tym bardziej nudy też nie można mu zarzucić. Często poważne i smutne teksty w ustach artysty brzmią zupełnie inaczej, jakby podawana gorzka pigułka w słodkiej otoczce. Chyba tradycyjnie pierwszym utworem, na przekór ciepłej, kameralnej atmosferze na sali, był Kay i Gerda, czyli Chłód. Każdy kolejny utwór korespondował z poprzednim i był poprzedzony spontanicznym zapowiedziami, które stopniowo poruszały publiczność i pobudzały ich, uśpione w zimowym śnie, spontaniczne reakcje. Tradycyjnie też pierwsza część utworów była nieco smętniejsza, jednak dla mnie w zupełności by wystarczyła, ponieważ usłyszałem zawsze czekane z wytęsknieniem Vis-a-vis i Windę VII, z którymi mam miłe wspomnienia. Druga część koncertu była już nastawiona na interakcję między zespołem a publiką i żywo zachęcała, by przynajmniej użyć swoich wewnętrznych stron dłoni, poprzez energiczne i rytmiczne łączenie ich i rozdzielanie, o wydobywaniu dźwięku ze swoich gardziołek nie wspominając. Im dalej, tym zabawa była większa, tym radośniejsze były piosenki, a i publiczność nieco się ożywiła, w przeciwieństwie do tej, która była powiedzmy w
Opolu, we wrześniu ubiegłego roku. Całość zwieńczyło bisowe Zielone szkiełko, czyli jak opowiedział autor, właściwie próba wytłumaczenia się z tego, co zaszło (mam nadzieję, że nic nie przekręciłem w tym stwierdzeniu). Po koncercie tradycyjnie autografy i zdjęcia. Ja postanowiłem już nie męczyć o kolejny autograf, jednak Aleksandra wręcz przeciwnie. Stała się też za moją sprawą posiadaczką pamiątkowego zdjęcia. Resztę niech dopowiedzą obrazy:
|
"Anioł polskiego puzonu". |
|
Pan Tomasz Hernik. |
|
Gitara solowa - Pan Paweł Hebda |
|
Chwila odpoczynku. Furch OM25SR. |
|
Zmiana gitary, na klasyczną. |
|
"kolega gra na nim (duduku), bo brzmi niesamowicie". |
|
pochylony, skupiony rzemieślnik, którego rzemiosłem muzyka. |
|
"kropla po kropli bliżej ciemności..." |
|
"miasto śpi swym snem". |
|
"miasto śpi swym snem". |
|
tak, oświetleniowcy się spisali. |
|
Kiedy zapowiedź trwa dłużej... |
|
Zapowiedź jest ciekawa i wciąż trwa... |
|
wzruszenie? |
Przyszło nam powoli kończyć wspólnie spędzony dzień, udaliśmy się więc w kierunku dworca, z którego okolicy odjeżdża autobus Alexis i oczywiście mój pociąg, choć wtedy jeszcze nie wiedziałem, czy taki w ogóle o tej porze pojedzie. Na szczęście w tymczasowym budynku dworca dowiedziałem się tego, co potrzeba i wyposażyłem w bilet, uprzednio żegnając się z moją wspaniałą towarzyszką tego dnia i przewodniczką po Wrocławiu. Znów sam, ale nie samotny, udałem się na wyznaczony peron, by kolejny raz z nadzieją korzystać z komunikacji pociągami. Tym razem, o ile się nie mylę, dzielna
stonka przetoczyła wagony, które po tym, jak wsiadłem, zaprzęgnięto do elektrowozu, niestety już nie zobaczyłem jakiego. Rozpanoszyłem się w przedziale, który miałem tylko dla siebie i sięgnąłem po książkę, którą nabyłem przy okazji spacerowania. Przewertowałem kilka stron, pachnących jeszcze drukarnią, jednak nie potrafiłem się skupić i szybko książkę zastąpiły znane już z początku opowieści słuchawki. Jeszcze tylko miły konduktor (proszę, dziękuję) skontrolował mój bilet i w zasadzie do samego Zabrza jechałem w tak zwanym i lubianym "świętym spokoju". Dotarłem szybciej, niż planowałem, ale najwidoczniej zgodnie z rozkładem, a nawet kilka minut za wcześnie. Po konsultacji z rozkładem na telefonie uznałem, że zaczekam na nocny kurs tramwaju. Tak też dostałem się bez najmniejszego problemu do domu. Zmęczony, śpiący, nieco głodny, ale pełen wrażeń, z książką i aparatem, w którego pamięci zapisało się sporo zdjęć, które teraz dodadzą barw całej tej opowieści.
Dziękuję Aleksandrze i ekipie z Panem Robertem na czele za to, że mogliśmy się spotkać we Wrocławiu - mieście spotkań. Było warto, było wspaniale i mam nadzieję, że zapowiadana jesienna okazja także się uda.
Pozdrawiam czytelników
~Serafin.
Przyjemnie napisana relacja z wyjazdu na "WrolLove". Miło się czytało.
OdpowiedzUsuńZdjęcia świetne!
___
Pozdrawiam,
Rychu.
Nie było mnie tam fizycznie, ale dzięki temu co napisałeś, przeniosłem się tam w wyobraźni, mało który tekst potrafi tak wciągnąć.
OdpowiedzUsuńChociaż z drugiej strony, żeby pociąg się nie spóźniał ?? Przecież takie rzeczy się nie zdarzają, a tym bardziej kilka razy w jeden dzień :D
#Rychu: dziękuję za pochlebstwa, będą mnie motywowały do doskonalenia warsztatu :)
OdpowiedzUsuń#Janek391: Wbrew pozorom pociągi jeżdżą dość punktualnie.
Mankamentem jest to, że gdy jeden się spóźnia, kolejny czeka na niego samemu się spóźniając.
Innym problemem jest to, że gdy spóźnia się pośpieszny, który ma pierwszeństwo na trasie, blokuje przejazd podrzędnym pociągom. Ot cały sekret
super, też się poczułam jakbym tam była:) Fajne miejsce, kiedyś tam byłam. Ale, jak wszędzie, tam też zmiany... bywały tam stoliczki na 3-4 osoby, trzeba było się przysiąść... z przydziałowym (tak,tak) kieliszkiem wina:) A Ty o drugim rzędzie piszesz... ech, ten nadprogram publiczności :]
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
...z forum Kasprzycki :)
#Anonimowy: Teraz były rzędy krzesełek i ponad setka widzów. To była moja pierwsza wizyta z tym legendarnym miejscu.
OdpowiedzUsuńDziękuje za dobre słowa i zachęcam do pozostawienia nicku - będzie mniej anonimowo :)
Pozdrawiam Ciebie i całe forum
Ta ponad setka to 250 osób. I sporo które odeszło z kwitkiem, ale bez biletu :(
OdpowiedzUsuńTak gwoli ścisłości, jeśli już operujemy propagandą sukcesu :). pozdrawiam . menażeria :)
Nie sądziłem, że było aż tyle osób. Pogratulować sukcesu, a z drugiej strony szkoda, że nie wpuszczono więcej...
OdpowiedzUsuńDziękuję za sprostowanie.
Pozdrawiam Pani Ménagerie :)