Wiecie dlaczego nie powinno się jeść i pić przy komputerze? Bo zawsze można czymś uświnić siebie, biurko i oczywiście klawiaturę, mysz, monitor etc. Właśnie wywaliłem mój ulubiony, wielki kubek pełen rosołu. Ale i tak nie wezmę sobie do serca tej cennej lekcji, w końcu to moje ulubione miejsce na konsumpcje czegokolwiek i o jakiejkolwiek porze. Tak zaczyna się pisanie tej nieco pesymistycznej notki. Skąd więc moje nietypowe nastawienie do świata? Już śpieszę z wyjaśnieniem, bo o tym właśnie napisać dziś chciałem.
Prawda jest taka, że jestem nieco chory (z naciskiem na nieco) i to od dłuższego czasu. W Wigilię mnie wzięło, czyli jak niemal co roku. Później wyjechałem na Ewangeliczne Rozliczenie, gdzie było nieco lepiej i dawało wiele nadziei, że będzie już tylko dobrze. Tymczasem jednak od powrotu zaczęła się eskalacja w drugą stronę, a krzywa prezentująca zdrowie zdecydowanie znalazła się poniżej oczekiwanego poziomu. I błagam was, nie zasypcie mnie teraz milionem rad jak to można cudownie i szybko poradzić sobie z przeziębieniem, katarem, kaszlem, grypą czy jakkolwiek nazwać mój stan. Próbowałem już w tym roku sporo szamańskich mikstur, które zwykle działały, ale nie tym razem. Plan więc jest taki, żeby udać się do znachora, jeśli sprawa nie zmieni się do poniedziałkowego poranku, jednak uznaję to za absolutną ostateczną ostateczność.
Szalę gorycz przelewa jeszcze fakt, który zwykł następować w każdy pierwszy piątek miesiąca, czyli przejazd rowerzystów pod wspólnym sztandarem idei Gliwicka Masa Krytyczna. Jakże bardzo liczyłem, że do tego czasu się wyzbieram, a tymczasem większość dnia leżę w łóżku dostając lekkiego szału z braku zajęć, a z drugiej strony właściwie nie mając nawet ochoty na ruszenie szlachetnych czterech liter by się czymś zająć.
I tak leżę raz po raz sprawdzając pocztę z nadzieją, że znajdę tam oczekiwaną wiadomość, a może nawet nieoczekiwaną? Na koniec jednak iskierka radości, żeby już tak nie pogrążać się w zimowej zadumie czy depresji. Podziękowania dla trzech osób, dzięki którym ta monotonna męczarnia ma nieco złotawy poblask. Alfabetycznie więc, by nie było podtekstów, choć i tak będzie: dla towarzyszki najbliższego koncertu we Wrocławiu (jeszcze 13 dni), dla wielkiej Kasprzyckiej fanki z Opola, z którą tak miło się pisze, a na koniec dla właścicielki wciąż dla mnie najpiękniejszego uśmiechu w tej części szaroburej, zimowej krainy...
Byle do wiosny
OdpowiedzUsuń