piątek, 8 kwietnia 2011

3/4 ZMK

Wczoraj wiosna dała "czadu" w pełni pogodowej okazałości. Dziś niestety już tylko połowa tego, co wczoraj wskazywały termometry, za to wiatr jak w przysłowiowym Kieleckim wiał. Choć dzień wcześniej straciłem niemal zupełnie głos, postanowiłem jednak, że nie odpuszczę sobie ani jednej Masy w swoim mieście. Tą myślą zmobilizowany udałem się w dwuosobową trasę do Kubusha, a później już  w trójkę na pl. Wolności. Ludzie szybko się zbierali, dość wcześnie przyjechała silna reprezentacja z Katowic, chwilę później dołączyły i Gliwice. Nim się obejrzałem, a już trzeba było jechać, a na placu czekało na to ponad sporo ponad oczekiwania rowerzystów.
Trasa już tradycyjna, letnia i długa. Pełna eskorta policji świetnie zabezpieczyła przejazd, ja natomiast dbałem tylko, żeby peleton nam się zbytnio nie rozciągał. Pod koniec trzeba było też pomóc nieco dzieciakom, które jednak na maleńkich kółkach miały nieco problemu, by nas dogonić po wcześniejszym przestoju. Na szczęście wszyscy dali radę, dojechaliśmy zupełnie bezpiecznie i w znakomitej atmosferze. 80 zadowolonych rowerzystów.
Oblężenie na al. Korfantego - 80 rowerzystów = korek.
Po Masie przypadł mi zaszczyt przejechania się na Danielowym nabytku René. Coś wspaniałego - kręcisz i po prostu jedziesz, bez najmniejszej filozofii i oporów. Wielki zaszczyt i frajda. Dzięki Daniel!
Na after pojechałem sam, żeby wcześniej załatwić pilną potrzebę. Wraz z wieczorem jednak wzmógł się wiatr i momentami trzeba było epicko kręcić, żeby utrzymać prędkość jadąc z górki. Powiewy z innych stron także były, tylko jak zawsze w plecy nie zawiało, co owocowało efektem mniej więcej 5‰ we krwi. Na szczęście byłem trzeźwy jak poranek i dałem radę utrzymać się przynajmniej w swoim pasie ruchu i dotrzeć bezpiecznie na miejsce.
Na końcu peletonu z Goofy'm.
After zgromadził niemal rekordową liczbę ludzi. Wbrew pozorom, czyli wilgoci i silnemu wiatru, ognisko rozpaliliśmy wyjątkowo sprawnie. Królowały tradycyjne kiełbasy, ale i chleb, a nawet schab. Świetna atmosfera nie zachęcała do powrotu, jednak kiedyś trzeba, zawłaszcza, gdy co chwila dobija się ktoś z domu marudząc, żeby już wracać bo coś tam. Trudno, pożegnaliśmy się i sporą grupą skierowaliśmy się w stronę Mikulczyc odprowadzając kolejnych uczestników i niewzruszenie walcząc z podmuchami wiatru. Na koniec jeszcze wizyta u Janka, który tym razem odpuścił after, ale za to miał już na laptopie fotki, których nie omieszkałem skopiować, a kilka ruchów korbą dalej byłem już sam pod swoim domem.
Zdjęcia więc tradycyjnie dzięki uprzejmości Janka z blogu obok, lub ulicy dalej (jak kto woli).

2 komentarze :

  1. Co to za jazda na kostce brukowej? Umówimy się kiedyś na asfalt - wtedy zrozumiesz co to kolarka!

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)