niedziela, 17 kwietnia 2011

Gadające kamienie

Dziś typowa i szybka wycieczka "po kilometry". Sporządziłem magiczny napój do bidonu, zjadłem całą tabliczkę owocowej czekolady na zachętę i wsiadłem na rower. Dałem sobie za cel okrągłą pięćdziesiątkę, a jako, że nie miałem towarzystwa, mogłem porozmawiać jedynie z kamieniami, które co rusz wystrzeliwały z opon w przeróżnych kierunkach. Moim natomiast kierunkiem były Żerniki, ale zanim jednak one, trzeba było przemknąć przez las i nieco polej drogi, co zrobiłem wyjątkowo sprawnie utrzymując zacną prędkość 28 km/h wśród żwiru i dziur. Dziś zdecydowanie dobrze się kręciło. Żerniki zajechałem "od tyłu" i już pukałem do centrum Gliwic, zahaczając o skraj Łabęd i uskuteczniając kombinację ścieżka rowerowa/ulica/chodnik, byle szybciej i do celu. Teraz już zielonym szlakiem w stronę drogi serwisowej wzdłuż A4 z całą chmarą aktywnie wypoczywających, co bardzo się chwali. Rowery, łyżworolki, nordic walking, a nawet kombinacji dwóch ostatnich. Ja jednak pognałem dalej zmuszając nogi do maksymalnego wysiłku, który utrudniał tradycyjnie obecny w tym rejonie wiatr.

Nie pamiętam, kto mi pokazał zdjęcie tego na fonie, ale dotarłem już tam!
Powrót obrałem przez ul. Daszyńskiego, gdzie ku memu zaskoczeniu znów jechałem pod wiatr. Jednak bez marudzenia kręciłem dalej, by kolejne trzy sygnalizacje świetlne pooglądać dokładniej na czerwonym świetle. Znudzony monotonią świateł dotarłem na pl. Krakowski, gdzie sięgnąłem po kilka łyków eliksiru z mojego bidonu i skierowałem koła w stronę Sośnicy, choć dochodzę do wniosku, że ostatnio zbyt często tędy jeżdżę.

Szkoda tylko, że graffiti uznaje się za wandalizm. To nim na pewno nie jest.
Przy okazji porozmyślałem sobie czym tak właściwie jest "forma". Dla mnie chyba póki co będzie to sytuacja, w której wsiądę na rower bez większego przygotowania (treningu) i przejadę setkę kilometrów, a następnego dnia nie będę umierać z tego powodu. Chyba ta definicja będzie dla mnie satysfakcjonująca, zwłaszcza, że w tym roku nie przejechałem jeszcze więcej, niż 80 km jednego dnia. Z drugiej jednak strony co mi z tych przejechanych kilometrów, jeśli tam, dokąd pojadę, nie zobaczę niczego ciekawego? Bo chyba jeździ się nie tylko dla samego kręcenia, ale i dla miejsc, do których zmierzamy i widoków, które mijamy po drodze. Dziś mało było ciekawych widoków, a trasa powoli staje się nudna i trzeba będzie kręcić się w inne kierunki, na przykład Tarnowskie Góry. Od jutra zacznie się też dla mnie długo wyczekiwany staż, co znacznie ograniczy moje zasoby czasowe na najbliższe trzy miesiące, z nadzieją na więcej. Zawsze jednak pozostają weekendy, które z pewnością przeznaczę na kręcenie w nowe miejsca.

3 komentarze :

  1. to ja bylem (ten z fotkami cufc na telefonie). Tez dzisiaj bylismy z Jumpony na serwisowce, nie dojechalismy do konca bo....zlapalem nastepnego kapcia. Chyba ci pobem w tym nie koniecznie zacnym czynie, 2 kapcie w ciagu 2 dni, a 3 latki klejone w ciagu jedego dnia ;).

    OdpowiedzUsuń
  2. sorki za literowki i zjadlem kilka liter, ale chyba klawiatura mnie juz nie lubi + ta godzina :P

    OdpowiedzUsuń
  3. e tam, literówkami się przejmujesz ;P
    U mnie też poszły trzy łatki (pierwszy snake pochłonął właśnie dwie) i w sumie 2 dętki, bo samoprzylepna łatka puściła. Ale zajęło mi to "aż" 6 dni ;)
    Nie wiem, czy to jakieś fatum, ale Piernik ostatnio złapał trzeciego lacia a i Rychu niedawno się łatał ;/

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)