niedziela, 26 czerwca 2011

Nie tak, nijak

Zakrojony na szeroką skalę plan aktywnego spędzenia weekendu spełzł niemal na niczym, bo licząc od środy, na rowerze byłem raptem dwa razy, z czego raz mocno przewiany, a raz mokry. Ale rowerzyści muszą być dzielni (zwłaszcza jeżdżący po polskich drogach), więc zwlekając nieco ustaliłem z Jankiem, że jedziemy. Pojechaliśmy więc wpierw... palcem po mapie, a palec wskazał Świerklaniec, oraz tuzin wariantów, jak można do niego dojechać. Ostatecznie jednak po zmienieniu już palca na rower i zmierzeniu się z pierwszymi kilometrami, brak słońca wywołał w nas stan lekkiej depresji i zwątpienia, że uda się dojechać do celu. Na szczęście cel zawsze można zmienić, a zmieniać go można nawet kilka razy, więc dystans wpierw miał się skurczyć do Księżej Góry, a ostatecznie wybraliśmy jednak park w Reptach. Do tego czasu byliśmy już w pół naszej rowerowej magistrali łączącej dwie newralgiczne dzielnice Zabrza, skąd od kilku dni biegnie jeszcze zupełnie nowa, piękna i asfaltowa, rowerowa ścieżka. Chęć ominięcia Gajdzikowych Górek równoznacznych ze stromym podjazdem, skorzystaliśmy z nowego dobrodziejstwa i chwilę później już mknęliśmy w stronę szlaku przez bytomskie lasy.

Uwaga, nigdy nie wiesz, gdy Ci z wysokości kilometra spadnie "niespodzianka".
Po wykonaniu telefonu nasza trasa znów się zmieniła, i tak podjechaliśmy pod zaprzyjaźnioną sieć sklepów, by tam czekać na Daniela, a przy okazji zapoznać się z ofertą na najbliższy tydzień. Nic nas tym razem szczególnie nie zainteresowało, jednak nie nudziliśmy się zbyt długo, bo Daniel nadjechał dość szybko i chwilę później jednak wdrapywaliśmy się pod gajdzikową stromiznę. Dalej już bez większej atrakcji mknęliśmy spokojnym tempem leśnymi szlakami w upatrzony cel. Jakoś nam tak jednak wolno się jechało, bo na wysokości DSD stwierdziliśmy, że czasu nieco za mało.

Szyb "Anioł" Kopalni Srebra.
Zapomniany, opuszczony i brzydki, gdzieś w zaroślach, jak żmija.
Odwiedziliśmy więc tutejszą Kopalnię Srebra i wśród pól i drzew wypatrzyliśmy jeszcze Szyb Żmija. Na tym skończyło się nasze niby błądzenie, bo trzeba było się na 18 wstawić na miejscu ogniskowania, którego inicjatorem byłem dziś ja. Pognaliśmy więc na miejsce ustawki nie zastawszy nikogo, zabraliśmy się więc szybko do organizacji sobie miłego wieczoru i posiłku. Wpierw zorganizowaliśmy nieco "paliwa", a później rozpaliłem już ogień siłą woli, lub płuc, jak kto woli. Do naszego miłego grona dołączył jeszcze Rychu i tak nam upłynął już dzień na pogawędkach o wszystkim: od części rowerowych, po kryzys w Grecji...
A to dowód, że nie włóczyliśmy się jakimś samochodem ;)
Na koniec słit focie w dwóch lustrach na raz - skil level 2

3 komentarze :

  1. Fota w lustrze to jest to, ale w dwóch? :D

    Te skrzydlate jelonki są super, kiedyś było ich więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak, latające Jelonki ginący gatunek ;)

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)