Jeśli widzisz na kalendarzu niedzielę, jest piękne, słoneczne popołudnie i ku Twojemu zaskoczeniu widzisz na ulicy jakieś dwustu rowerzystów, to z całą pewnością trafiłeś na Gliwickie Święto Cykliczne. Bo niby niedziela, jak każda inna, ja jednak byłem w kościele już z samego rana, żeby z zapasem czasu zjeść śniadanie i powoli wybrać się z Jankiem w stronę Gliwic. Podjechaliśmy wpierw pomóc nieco w organizacji całego zamieszania w parku im. Chopina, gdzie już dzielnie walczyła spora ekipa zarażonych cyklozą osób. Kiedy już upewniliśmy się, że nasze dwie lewe ręce nie przydadzą się już organizatorom, pojechaliśmy na pl. Krakowski, gdzie wszystko miało się zacząć, a właściwie już się zaczęło, bo rowerów i ich szczęśliwych właścicieli było tam od groma.
Gdy już w końcu wypatrzyliśmy kilka znajomych twarzyczek, to od razu jakoś milej się zrobiło. W końcu cała ta ferajna zebrała się do wspólnego przejazdu ulicami Gliwic. Mnie znów przypadło radio i pilnowanie końca, ale za to miałem świetny widok na ogromny peleton, a bawiłem się równie dobrze, co inni. W przeciwieństwie do Masy, dziś nikt się nas nie spodziewał w takiej ilości na ulicach miasta. Barwny korowód przystojnych rowerzystek i rowerzystów (najprzystojniejszy on i ona mieli otrzymać w nagrodę rower) snuł się miejscami przez dobry kilometr wprawiając w osłupienie przechodniów cieszących się spokojną niedzielą. Bardzo długa, acz dość żwawa trasa wiodła wpierw przez centrum, później wokół Sikornika, a następnie znów przez centrum i pod Radiostację, spod której już niemal prosto do parku Chopina.
Teraz rozpoczął się festyn, liczny w przeróżne atrakcje i niestety dość ubogi w źródło węglowodanów, białka i tłuszczy, czy choćby H2O. Ale atrakcji nie brakowało, a mnie się nawet udało zostać szczęśliwym posiadaczem mapy rowerowej okolicy. Nagrodami były trzy rowery, dwa rowerki dla dzieci, zapięcia, odblaski i inne świecidełka, a konkursów również było sporo. Od ślimaczej jazdy, po grę miejską. Organizatorzy zadbali też o edukację i tak testowaliśmy odporność zapięć rowerowych na nożyce do metalu, policjanci przypominali o prawidłowym wyposażeniu roweru, a straż miejska znakowała rowery. Mnie oczywiście tradycyjnie dopadła telewizja, na szczęście wywiad był dość krótki i jest szansa, że nigdy go nie zobaczycie. Dorzucę tylko, że o imprezie było nawet w Teleekspresie, więc chyba nie trzeba już sugerować, jak prestiżowe to było przedsięwzięcie. Nic, tylko żałować i poprawić się za rok, na drugim Gliwickim Święcie Cyklicznym.
Było elegancko :) A panna młoda, która całą imprezę spędziła w sukni ślubnej i ostatecznie wygrała rower rzeczywiście trafiła aż do Teleexpresu.
OdpowiedzUsuń