Cel był jasny: Bytomska Masa Krytyczna. Mniej jasna okazała się pogoda, która systematycznie przypominała, że zmienną jest i kilkakrotnie groziła nawet swoimi paluszkami/piorunami. Ja jednak od tak dawna myślałem o tym wyjeździe, ba, nawet rower umyłem, więc wszystko musiało się udać. Wyruszyliśmy więc z Januszem by planowo spotkać się z ekipą z Gliwic na trasie przelotowej przez Zabrze i razem z nimi udaliśmy się w miłą i spokojną drogę do celu.
Na miejscu zostaliśmy od razu serdecznie przywitani i nim się obejrzeliśmy, pojawił się i Daniel. Masa zaczęła się z małym poślizgiem, ale i tak trzeba przyznać, że organizacyjnie wypadło wszystko świetnie. Przyjemne pogawędki, spokojna trasa i ogólny optymizm, że aż nie chciało się kończyć. Jednak co dobre, szybko się i kończy...
Powrót był już trzyosobową ekipą przez Makoszowy i lasem po największym okolicznym błocie na Rokitę, gdzie już chyba tradycyjnie rowery odwiedziły myjnie. Swoją drogą, to ja już nie myję roweru przed imprezami, bo i tak się błoto na mnie rzuca i do mnie klei. A rower brudny wygląda przynajmniej na używany. I tej teorii chyba będę się znów trzymał.
Na koniec jeszcze specjalne podziękowania dla naszych towarzyszy z Gliwic i dla całej Bytomskiej części Masy. Do następnej Masy!
|
Złowrogie spojrzenie przyrody. |
|
Gdzieś w/na Masie. |
|
Powrót. Janusz wyraźnie się już nudził brakiem dziur i błota. |
|
Dojechaliśmy. Do Rokitnicy. |
"Panie, dajże nam trochę pogody na piątek" - wymodliłem sobie brak deszczu na Masę.
OdpowiedzUsuńFajno żeś na blogu w ogóle o imprezie napisał, bo bym nieświadom tego faktu pewnie w domu siedział.