Ostatnie dwa dni były co najmniej szokujące, zwłaszcza dla Janusza, bo znamy się już ładny kawałek czasu, a tu niespodzianki. Ale zacznijmy od początku, to jest od wczoraj. Ponieważ pogoda przypominała tą z Krakowa, ulica Bracka, gdzie do dziś wyżymają dywany, postanowiłem wybrać się do M1, a jako że samemu to tak mało ciekawie, zadzwoniłem do Janusza. I tak oboje chwilę później już raźno maszerowaliśmy w stronę celu. Oczywiście spóźniliśmy się na autobus, więc obraliśmy kurs "z buta" i oczywiście chwilę później mijał nas nasz autobus, który widać też miał w nosie punktualność. "I tu zaczynają się jaja", że tak pozwolę sobie zacytować jednego z moich ulubionych wokalistów. Bo oto ja, kupiłem sobie kask rowerowy, model "orzech". Ale to jeszcze nie wszystko. Po ostatnich doświadczeniach moich znajomych z blogów obok, postanowiłem, że zacznę z sobą wozić nieco sprzętu na wypadek złapania gumy. W końcu oni zaliczyli już po jednej, więc teraz kolej na mnie. Tak więc, kierując się doświadczeniem najlepszego speca od rowerów, jakiego znam, czyli
Janusza z blogu obok, a towarzysza mojej wyprawy, nabyłem dwie ciężkie, grube i mocne dętki marki Continental z pasującymi do mojej ramy żółtymi nakrętkami na wentyle. Czarę goryczy przelało kupno licznika do rowera, który prócz standardowej funkcji zegarka, prędkościomierza i dalmierza, mieści na pokładzie jeszcze stoper, pomiar temperatury, straszy mnie spalonymi kaloriami i spalaniem tkanki tłuszczowej (czuję się jak samochód - liczy się spalanie), oraz niesamowicie genialną w swej prostocie funkcją podświetlania.
I oto dziś postanowiłem zebrać te wszystkie gadgety na chrzest bojowy w formie de Light. Postanowiłem zacząć od zmienienia w końcu przedniej opony, na taką, która ma więcej bieżnika. Zainstalowałem też licznik, skrzętnie ustawiłem wszystkie parametry, wklepałem przebyte kilometry i inne informacje, których licznik się domagał. Wśród nowości pojawiło się też wygodniejsze siodełko, oraz stopka, której jednak czasem brakuje, a żal kłaść rower w błoto. Teraz tylko telefon do Janusza, przywdziać "orzeszek" i chwilę później już mknąłem ulicami naszego pięknego miasta. Wspólna trasa z racji na dość niesprzyjające warunki wietrzno-temperaturowe ograniczyła się do przejazdu w kierunku kąpieliska Maciejów, dalej lasem do Szałszy, później Leśną, myk na Kopalnianą w kierunku elektrociepłowni i z powrotem do domu, "bo zimno". I tak oto udało się wykorzystać dzień bez deszczu na rozruszanie starych kości, jak i roweru, który od ostatniej ulewy i mycia myjką wysokociśnienową dość niechętnie i nieufnie ruszył w drogę. Na szczęście złowrogie opory okazały się jedynie chwilowe, resztki wigoci szybko zniknęły z roweru, a drobna regulacja linek zdecydowanie poprawiła jakość jazdy.
Od jutra zapowiadają się niestety znów deszczowe dni - nawet bardzo deszczowe. Jak tak dalej będzie, to będę musiał pomyśleć o pływakach do rowera...
|
Szaro i złowrogo, jakby za chwilę miała spaść ściana wody. |
|
Fabryka chmur. |
|
Montaż dzwonka. I rower spełnia wszystkie przepisy. Poza kierowcą ;) |
Jeszcze kup sobie SPD i a ja się gdzieś schowam i zniknę :D Z marketowca zrobił się rower turystyczno-sportowy i specjalnie napisałem rower a nie wyrób roweropodobny, można powiedzieć że dokonałeś cudu(Znowu :D).
OdpowiedzUsuńDodajmy, że bez Twojej pomocy, rad i zarażenia cyklozą, nie byłoby to możliwe :D
OdpowiedzUsuńKask jak się patrzy. Teraz i ja będę musiał się dostosować i założyć mój. Ale dzwonek? To jużpoza moją wyobraźnią :)
OdpowiedzUsuń