środa, 23 czerwca 2010

Mimo wiatru

Do południa, a nawet dłużej, wpatrywałem się dziś w mrowię nutek i literek dzielnie tłumacząc i dostosowując linię melodyczną. Wszystko to w ramach przygotowania do egzaminu, który już co raz bliżej, bo w poniedziałek. Ale nie byłbym sobą, gdybym usiedział cały dzień w domu ucząc się. Słońce zachęcało, a prognoza Andriettiego zdawała się być pomyślna, dlatego po obiedzie pozbierałem niezbędne wyposażenie do plecaka i wsiadłem na rower.
Już w chwilę po starcie zostałem niemile potraktowany silnym podmuchem wiatru i szybko się okazało, że więcej uwagi muszę poświęcać na utrzymanie równowagi, niż na pedałowanie i obserwowanie drogi przed sobą. W odwecie postanowiłem pojechać w przez las, ale ten dość szybko minął i trzeba było znów podjąć nierówną walkę z siłami natury. Na szczęście z każdym kilometrem do przodu siła wiatru malała i już tylko momentami dawała się bardziej we znaki.
Obrałem kurs na Radiostację, a następnie w stronę centrum Gliwic, gdzie przejechałem ul. Zwycięstwa na Rynek i dalej już ścieżką rowerową w stronę os. Sikornik. Stamtąd postanowiłem wypróbować widzianą już nie raz z okien samochodu trasę wzdłuż A4. Tak miło się jechało, ale rozsądek powstrzymał mnie przed dojechaniem przypadkiem gdzieś dalej i powziąłem odwrót, tym razem drugą stroną. Okazało się, że ta strona obfitowała w liczne niespodzianki, w tym nagłe zakończenie drogi w polu, rzeczki, strome i kamieniste podjazdy i inne atrakcje.
Powrót odbywał się już rutynowymi trasami, to znaczy z A4 przez centrum Gliwic, zahaczając o Lotnisko, dalej do ulubionego, biało-niebieskiego wiaduktu i już główną nitką do centrum Zabrza, gdzie po głębszym zadumaniu się nad sumą kilometrów postanowiłem jeszcze przejechać przez Biskupice i dopiero stamtąd prze mój ulubiony wiadukt nad DK 88 w stronę domu, nie pomijając oczywiście trasy "rundki honorowej", która znów nie przyniosła w skrytości oczekiwanej niespodzianki. I tak zakończył się dzień na łączną sumę 61 kilometrów.

Złowrogie niebo, na szczęście do końca pozostało suche.

Nie ma to jak droga nagle kończąca się w polu. Pięknym polu.

Szyb kopalni wyrywający się ku niebu.

I na koniec coś w barwach PCC. 

1 komentarz :

  1. Twoje fotki z wyprawy potwierdzają moja tezę, że nie aparat się liczy tylko fotograf, aparat jest dłutem rzeźbiarza, innymi słowy zajebiste fotki :D

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)