Właściwie, to miałem inny pomysł na tytuł posta, ale gdzieś mi złośliwie umknął w czeluściach nieodgadnionej głębi czegoś, co ośmielę się nazwać umysłem. No trudno. Ważne są jednak fakty, a fakt ów jest taki, że udało się wybrać na rower, który o dziwo bez żadnej interwencji z zewnątrz od ostatniej wyprawy, dziś nie hałasował. No może troszeczku, ale niegroźnie.
Wracając jednak do początku, postanowiłem skorzystać z prognozy, która powiedziała mi dość dokładnie, że groźnego deszczu należy się spodziewać dopiero po 17:00. Spakowałem więc kurtkę przeciwdeszczową w plecak i powolutku, acz skutecznie, zacząłem się przemieszczać moim ulubionym środkiem lokomocji - rowerem. Ponieważ widmo deszczu ciążyło mi nad kaskiem, postanowiłem nie oddalać się zanadto od domu i za pierwszy cel obrałem stawy. Powiedzieć, że dużo wody to za mało. Wszędzie woda, lub przynajmniej błoto. W połączeniu z dziś dość ciepłym dniem poczułem się jak na safari: trawa sięgająca pasa, dzikie odgłosy bażantów, nieprzebrane rzesza krwiożerczych komarów i innych latających stworzeń w gęstym od wilgotności powietrzu. Nie mniej nie odebrało mi to chęci do życia i przemieszczania się przed siebie. Kolejnym celem był mój ulubiony wiadukt nad DK88, do którego wyrwawszy się ze szponów zielonej łąki na czarny asfalt, dotarłem już bez większych problemów. Przebłyski słoneczka tchnęły we mnie nieco wiary i sił, by zdobywać szczyty, więc niewiele myśląc postanowiłem wdrapać się jeszcze na hałdę. I tu słowo "wdrapać" okazuje się co najmniej trafne, ponieważ cały podjazd brakowało przyczepności za sprawą uroczego błota o tajemniczym kolorze, konsystencji, okropnym zapachu i ogólnych właściwościach lepko-brudzących. Na szczycie czekały już na mnie piękne, czystko-zielone krajobrazy, choć widoczność nie była powalająca, a nadciągające z północy chmury nie napawały optymizmem. Ale co mi tam, z cukru nie jestem, a i rower nie wyrażał sprzeciwu, bo niby jak?! I tu znów ukłon w stronę komunikacji telefonicznej, za sprawą której na "za chwilę" uzgodniliśmy z Januszem miejsce i czas spotkania. Z wolna więc zacząłem staczać się ze zbocza hałdy, które dla mnie chyba na zawsze pozostanie najbliższym odpowiednikiem wulkanu. Podziwiając przeorane moimi oponami przy podjeździe błoto wiedziałem już których miejsc unikać i unikając ich systematycznie wpadałem w nowe, gorsze, ale ostatecznie zabawa była przednia, choć zdecydowanie krótsza, jak przystało na drogę podążającą za grawitacją w dół.
Dotarwszy na miejsce spotkania omówiliśmy z Januszem plan działania i chwilę później już koło w koło zaczęliśmy kraść leżące na drogach kilometry. Jako, że droga na wiadukt okazała się przeminąć niepostrzeżenie, postanowiłem wrócić na safari, tym razem już z Januszem. Niestety trafiliśmy na porę deszczową, a właściwie dżdżystą, co wymusiło na nas odzianie się w coś nieprzemakalnego, co kto miał w czeluściach plecaka. Nawet gdyby teraz wyskoczył nam pod koła jakiś lew, czy inny nosorożec, to pewnie padł by ze śmiechu lub na zawał (niepotrzebne
skreślić), bo tak idiotycznie wyglądaliśmy w kurtkach i kapturach pod, nad i w kasku w jednej chwili. Ale co tam, deszcz, nie deszcz, pogoda na rower jest zawsze, tylko nie zawsze sprzyja. Przebywszy wiec safari i nie napotkawszy żadnych mniej, lub bardziej intrygujących, dzikich zwierząt, wróciliśmy na te teoretycznie utwardzone i proste drogi i wpadając raz po raz w jakąś dziurę w asfalcie postanowiliśmy nawiedzić sąsiednią dzielnicę Rokitnicę, a decyzji tej sprzyjała tylko opcja przejazdu ścieżką rowerową. Co prawda deszczyk już przestał nas molestować i przytulać się do nas w nachalny sposób, to jednak kostkowana ścieżka dostarczała wielu śliskich emocji. Niestety w samej Rokitnicy nie znalazły się żadne ciekawe widoki, zajęcia czy inne atrakcje (mycie rowerów w myjni już nie jest zabawne), powzięliśmy więc uchwałę o strategicznym odwrocie do naszych domostw. Zgodnie wiec z uchwałą obraliśmy właściwy kierunek, po drodze tylko zatrzymując się na chwilową zadumę nad historycznymi aspektami okolicy.
I tak odprowadziłem Janusza samemu udając się jeszcze na "rundkę honorową" tylko mnie znaną trasą i w tylko mi wiadomym celu, który znów się nie ziścił, co wcale mnie nie zniechęciło. I tak nazbierało się to pierwsze 30 km w miesiącu czerwcu. Patrząc na kalendarz, to nawet usprawiedliwię ten wynik. A poza tym, jutro jest Gliwicka Masa Krytyczna, co zapowiada "lepsze jutro", zwłaszcza, że pogodę mamy rzekomo już zamówioną.
|
Rower na ścieżce(?!), a za nim safari w całej swojej dziczy. |
|
Była droga, teraz jest już staw. Ot tak, sobie urósł przez noc. |
|
Mimo wszystko, ta zieleń ma w sobie jakiś urok. |
|
Quiz pod tytułem "znajdź ścieżkę". |
|
Zielono mi! |
|
I znów quiz: ktoś wie, gdzie to jest? Ot, kawałek historii. |
Ja wiem, ja wiem, ja wiem, gdzie ta ostania fotka była zrobiona ja,ja,ja mogę ja ???!!!
OdpowiedzUsuńjeszcze nie, jeszcze nie ;P
OdpowiedzUsuńDaj innym szansę, inni nie byli xD
Ale panie profesorze ja chce, chce, chce, Nauczyłem się ja wiem, ja wiem !!!.
OdpowiedzUsuńzwykle Ci, co się zgłaszają, z pałą powracają ;P
OdpowiedzUsuńW kwestii aspektów historycznych domyślam się, że ów wiadukt to funkcjonująca do końca kwietnia 1983 roku przeprawa nad ulicą Boczną w Rokitnicy przeznaczona dla ruchu wagonów tramwajowych obsługujących swego czasu linię nr 33 łączącą Mikulczyce z obecnym Placem Sikorskiego w Bytomiu.
OdpowiedzUsuńZaliczyłem?
W kwestiach estetyki języka po prostu powaliłeś mnie słowami: "zaczęliśmy kraść leżące na drogach kilometry". Rewelacja. Powinieneś to poddać ochronie własności intelektualnej czyli prawu autorskiemu (cokolwiek to jeszcze znaczy w dzisiejszym świecie komercjalizacji).
I jeszcze moja wielka prośba: Twoje posty są doskonałe merytorycznie, ale natłok tekstu pozbawionego akapitów czy chociażby podziału na sekcje mocno zaburza moją zdolność czytania. Jeśli więc to możliwe, proszę o zastosowanie takowej operacji w celu zaspokojenia mojego uzależnienia od czytania dobrych tekstów :)
Ja się tak nie bawię :D ja wiedziałem a pan profesor mi nie pozwolił i jak ja mam zdać do następnej klasy ?? :D
OdpowiedzUsuńJa z kolei doczytałem się daty zamknięcia odcinka 30 kwietnia 1968 r.
OdpowiedzUsuńLinia umożliwiała tylko jazdę do Bytomia? Przynajmniej tak wynika z posiadanego przeze mnie planu. W kierunku Stolarzowic i Wieszowej trzebabyło się przesiadać. Ale gratuluję znajomości swojej dzielnicy :)
W kwestiach praw autorskich, to na stopce strony widnieje magiczny napis: "Copyright by Serafin © 2010 All rights reserved ". Dziękuję za uznanie.
Co do akapitów, to nie miałem pomysłu na sensowny podział. Staram się używać, ale jak mi wychodzi, każdy widzi :D
Data dzienna się zgadza, bez wątpienia było to 30 kwietnia. Ale różnica w latach między rokiem 1983 i 1968 jest jak najbardziej do głębszej dyskusji. Pewnie są jeszcze jakieś publikacje, które coś więcej nam o tym powiedzą.
OdpowiedzUsuńUkłony dla Twojej wiedzy historycznej. Po zagłębieniu się w temat, rzeczywiście doszedłem do tego, że ten odcinek zamknięto w roku 1968, zaś w roku 1983 z ruchu wycofano wszystkie tramwaje jadące z Bytomia w naszą część regionu.
OdpowiedzUsuń