wtorek, 15 marca 2011

Misja - przeżyć

Surwiwal różne ma oblicza i warto choćby dla frajdy czy sprawdzenia siebie spróbować go choć odrobinę poznać. Umówiłem się na poranek w skarbówce z Kubushem, bo obaj mieliśmy tam do pozostawienia coroczną makulaturę, której sensu w zasadzie do dziś nie rozumiem, skoro ów urząd i tak wszystko wie lepiej i ma w swoich papierach. Ale cóż, jestem przecież wolnym człowiekiem w wolnym kraju, gdzie wszystko, zwłaszcza kolejki posuwają się wolno. Nas bynajmniej widok ogonka kończącego się gdzieś przy ogrodzeniu nie zachęcał, by stać. Powzięliśmy odwrót na niemal z góry upatrzone pozycje. Po weryfikacji zapasów i odwiedzeniu po drodze sklepu po czteropak zielonych puszeczek i pieczywo, skierowaliśmy nasze kroki na znaną z rowerowych wypadów makoszowską hałdę. Okazuje się jednak, że pieszo to całkiem zacny kawałek spacerowania, więc po przybyciu na miejsce z nieukrywaną przyjemnością spoczęliśmy i otwarliśmy już po jednym z puszkowanych napojów.
Ponieważ obaj mieliśmy minimalne doświadczenie w rozpalaniu ognia krzesiwem, zabraliśmy się wpierw do wzorcowego przygotowania paleniska i zapasów paliwa. Po którymś razie w końcu ogień nam nie zgasł, ale rozpalił się na dobre, więc postanowiliśmy się nacieszyć tym faktem i korzystając już z ogniska przygotować też coś do zjedzenia. Niestety nasze surwiwalowe umiejętności nie pozwoliły nam na upolowanie wiewiórki, którą po drodze spotkaliśmy, ale spokojnie zadowoliliśmy się tym, co uprzednio zabraliśmy z Kubushowej zamrażalki. Wybraliśmy też dwie rożne metody przygotowania mięsa. Kubush wybrał klasyczny płaski kamień, jeden z tych, które były wokół ogniska, ja natomiast z wymyślonego przez nas w drodze patentu, czyli puszki. Rozciąłem nieco opróżnioną już przeze mnie puszkę, wetknąłem w nią kawałek mięsa, po czym zamknąłem i umieściłem w ognisku. Obie metody okazały się równie skuteczne i jedyną niedoskonałością był brak soli lub w ogóle przypraw, co zapewne następnym razem już rozwiążemy.
Najedliśmy się, posiedzieliśmy jeszcze chwilę ciesząc się z udanej lekcji i powoli zaczęliśmy się zbierać w drogę powrotną. Zgasiliśmy dokładnie ognisko, pozbieraliśmy śmieci i z uśmiechami na twarzach pomaszerowaliśmy w stronę naszych domów. Oby więcej takich wypadów i może nawet na dłużej, nawet dłużej niż 24h, bo to bardzo pouczające i jednocześnie relaksujące. Tylko Ty i otaczająca Cię przyroda. Czyż to nie brzmi wspaniale?
Nasze obozowe ognisko i patenty na upieczenie mięsa. 

1 komentarz :

  1. więc podwójna korzyść z zielonych puszek :) fajny sposób na spędzenie dnia z przyrodą, aż można pozazdrościć :) Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, zostaw komentarz :)