Dziś już wiedziałem, że jak najwięcej czasu będę chciał poświęcić na kręcenie korbą. Po lekkim śniadaniu udałem się do mojego garażu i wytaszczyłem Yukon'a. Za namową Naxa, który dla mnie jest rowerowym autorytetem, postanowiłem przenieść mostek kilka podkładek niżej, co kazało się bardzo dobrym wyborem. Dokręciłem też wszystko, co tylko dawało oznaki luzactwa, po czym podjechałem po Janusza. Dziś na celowniku mieliśmy jeden z wielkopowierzchniowych sklepów ze wszystkim, co może się przydać do uprawiania sportu. No może nie wszystkim, ale i tak bardzo dużo ciekawych sprzętów zostało zgromadzone w jednej hali w Gliwicach. Wcześniej jednak chciałem zerknąć, czy kolejka pod Urzędem Skarbowym wciąż zaczyna się przy bramie. Odpowiedź brzmiała tak, więc pojechaliśmy jak zwykle pod wiatr w stronę Gliwic.
Gdy już pozwiedzaliśmy całki sklep i staliśmy się posiadaczami nowych, identycznych toreb podsiodłowych pojemności 0,4 L i w zasadzie tylko takich parametrach, powzięliśmy powolny odwrót, tym razem jednak częściowo wydłużając trasę, by uniknąć ponownego przejazdu przez słynnego "pajączka".
Po powrocie do domu szybko zabrałem się za montowanie obiadu i tysiąc innych spraw. Telefon dziś dzwonił jak szalony, do tego sam musiałem też co chwila dzwonić w różne miejsca i wysłać kilka mejli. Ale warto było się uwinąć z tym wszystkim w niespełna godzinę, by po tym znów móc jeździć. Tym razem zebraliśmy większą ekipę i postanowiliśmy zgodnie z wczorajszymi planami ponowić ognisko. Dotarliśmy peletonem na upatrzoną pozycję i zabraliśmy się za zbieranie opału i rozpałkę, która poszła nam w porównaniu do wczoraj błyskawicznie. Oczywiście, wczoraj była rosa, która zmoczyła wszystko, a dziś już sucho, ciepło i słonecznie. Tak upłynęło nam wspólnie do zachodu słońca, po którym przyszło nam wracać do naszych domów. Niechętnie przyznam.
Po powrocie do domu szybko zabrałem się za montowanie obiadu i tysiąc innych spraw. Telefon dziś dzwonił jak szalony, do tego sam musiałem też co chwila dzwonić w różne miejsca i wysłać kilka mejli. Ale warto było się uwinąć z tym wszystkim w niespełna godzinę, by po tym znów móc jeździć. Tym razem zebraliśmy większą ekipę i postanowiliśmy zgodnie z wczorajszymi planami ponowić ognisko. Dotarliśmy peletonem na upatrzoną pozycję i zabraliśmy się za zbieranie opału i rozpałkę, która poszła nam w porównaniu do wczoraj błyskawicznie. Oczywiście, wczoraj była rosa, która zmoczyła wszystko, a dziś już sucho, ciepło i słonecznie. Tak upłynęło nam wspólnie do zachodu słońca, po którym przyszło nam wracać do naszych domów. Niechętnie przyznam.
Jedyna dziś zdobycz, z braku aparatu. Gagarin. |
Ale dyplomatyczny post. Pełna profeska.
OdpowiedzUsuń