Pogoda, choć nie pewna, nie zapowiadała się źle. Nie mogłem w spokoju usiedzieć, wiec pomyślałem o małym rowerowaniu i najlepiej nie samemu. Po dłuższych pertraktacjach ostatecznie wybrałem się z Jankiem. Ponowiliśmy misję "Czechowice", jednak pierwszy podmuch wiatru uświadomił nam, że to nie będzie spokojna, niedzielna wycieczka w słoneczku. Swoją drogą słoneczko też bardziej znikało za chmurami, niż świeciło, więc ciemne szkła w okularach wydawały się nieco na wyrost. Jednak tym razem nie poddaliśmy się i kręciliśmy uparcie w stronę celu, bez większych ekscesów, no może poza faktem, że z górki, gdzie zwykle jeździ się ponad 50 km/h tym razem jechaliśmy niecałe 20 w dodatku wciąż pedałując, żeby się nie zatrzymać.
Miało być nieco inaczej, ale też wyszło całkiem nieźle. |
Na miejscu oczywiście kilka zdjęć (Janusz wyjątkowo zabrał mały statyw, co dawało pole do popisu), nieco zadumy i podświadomego poszukiwania wiosny, której oznak doszukiwaliśmy się w topniejącej lodowej krze i szarych drzewach.
A to już efekt współpracy na linii Janusz-Statyw-Aparat |
Powrót był już o niebo przyjemniejszy i średnia nieźle nam podskoczyła, bo wbrew najśmielszym oczekiwaniom wiatr nie zmienił kierunku, a w związku z tym, że my wręcz przeciwnie, jak nigdy wiało nam w plecy. Chyba drugi raz w życiu doświadczyłem tego zbawiennego działania, jednak wystarczyło skręcić po paru kilometrach w prawo, by wszystko wróciło do normy. Ostatecznie wyprawa zamknęła się w planowanych dwóch godzinach, a i cel został osiągnięty, z czego jestem bardzo dumny. Teraz już myślę o Masie w Zabrzu, na którą za chwilę się zbieram i na którą oczywiście serdecznie zapraszam!
Zdjęcie w stylu Orange County Choppers |
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Śmiało, zostaw komentarz :)