piątek, 11 marca 2011

ZMK po raz ósmy

Z bagażem kilkudziesięciu kilometrów na rozgrzewkę ruszyłem w stronę Janka posesji przy okazji wykonując jeszcze kilka telefonów, by już po chwili gnać w trzyosobowej grupce na pl. Wolności. Już ósmy raz spotykamy się w tym miejscu, by wspólnie zaznaczyć w mieście obecność Rowerzystów poprzez akcję Masa Krytyczna. Nie trzeba było długo czekać, by zjawili się pierwsi rowerzyści a i Kubush z lekką kontuzją przyjechał dzięki uprzejmości Darka na tandemie. Nie zawiodła także policja, która już czekała w pełnej gotowości. Po przedstawieniu "niebieskim" mapy z dzisiejszą trasą z okolicznościowymi zmianami zebraliśmy się do startu. Doliczyłem się około 27 osób i 26 rowerów, po czym sam dołączyłem nie pamiętając już nawet, czy siebie w tym rozrachunku także uwzględniłem.
Już w trasie, gdzieś na początku Masy.
W końcu pojechaliśmy całą trasą z lekkimi modyfikacjami. Pierwszym usprawnieniem był przejazd przez niemal całą Moniuszki zamiast 11-ego Listopada, natomiast reszta zmian wynikała już z remontu na ul. Trocera i dzisiejszego meczu Górnika. Na szczęście cały przejazd w wyjątkowo pięknej pogodzie obył się bez najmniejszych utrudnień, więc swobodnie przemieszczałem się przez peleton zamieniając co chwila kilka słów z różnymi osobami, co przecież jest jednym z uroków Masy. Tym razem kierowcy blaszaków wykazali się większą zrozumiałością a i niektórzy machali, nic jednak nie przebije małej dziewczynki, która machając mówiła "pa pa kolarze". Mega miłe i aż nie sposób nie pomachać takiemu sympatycznemu dziecku.
Po zakończeniu przejazdu chwilę trwały ustalenia i przekonywania, ostatecznie jednak spora ekipa, podzielona przez dwa, ruszyła różnymi trasami na Afer. Sympatyczne ognisko to nieodzowny element Masy, zwłaszcza, gdy jest już nieco cieplej i nie trzeba się martwić, że powrót będzie przyprawiał o sople na brodzie. Wykorzystując fakt przybycia pierwszymi zabrałem się do rozpalania ogniska, co poszło nadspodziewanie łatwo. Kolejny raz teoria o brzozie okazała się jak najbardziej prawidłowa.
Masa światełek przejeżdża przez pl. Wolności.
Powrót odnotowaliśmy już w siedmioosobowej grupie, które przewodziłem znów nieprzyzwyczajony do tego ja. Jednak kawałek za stadionem, obok którego chwieliśmy przemknąć jak najszybciej z racji kończącego się meczu, usłyszałem wołanie i szybko stało się jasne, że Daniel przekroczył roczny limit łapania gumy. Druga w tym sezonie, jednak tym razem wręcz bajkowa. Piękna pinezka wbiła się w sam środek opony, co wywołało nasze mocne zdziwienie. Do wymiany zabrała się niemal połowa peletonu, natomiast druga połowa dzielnie kibicowała niepokojąc się narastającym tłumem wracających z meczu kibiców. 
Gdy już nowa dętka, opona, koło i rowerzysta Daniel byli na swoim miejscu ruszyliśmy z kopyta między sznurem samochodów kolejny raz udowodniając wyższość tego skromnego środka transportu. Odprowadziliśmy Kubusha i pomknęliśmy przez os. Kopernika w stronę rezydencji w Mikulczycach. Przejazd przez kładkę i... debiut niezniszczalnych opon Kendy. Drugi kapeć w jednym peletonie zakrawał o cud, jednak sprawca okazał się już zupełnie przeczyć logice. W oponie wykryto sześciocentymetrowego wkręta do płyt kar-gipsowych. Jakim cudem się wbił, tego najpewniej nawet amerykańscy naukowcy nie wiedzą. Zniesmaczeni podreptaliśmy kawałek drogi pieszo, bo nie było sensu się rozkładać znów z zabawkami, gdy tak blisko domostw. Dalej obyło się już bez ubytków powietrza i każdy kolejno dotarł do domu, w tym i gdzieś po drodze zmęczony ja marząc jeszcze o kolacji i łóżeczku...

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Śmiało, zostaw komentarz :)